środa, 11 marca 2015

Siedem.

Niektórzy porządnie nakopią mi w tyłek, za to co za przeczytacie w rozdziale poniżej, ale trudno :) żeby była tęcza, musi najpierw przejść burza, prawda? a przecież wszyscy chcemy tęczy!
A! Jakbyście byli ciekawi czym zajmę się po zakończeniu tej historii, to tu przedstawiam Wam mały przedsmak:
http://ironicones.blogspot.com/
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i poczekacie na ciąg dalszy :)
Ściskam Was mocno, 
Z.


Wysiadł z samochodu i poszedł do domu. Tak po prostu. Nie odezwał się do mnie ani słowem, od czasu kiedy Vilberg oznajmił, że może być dawcą. Zabrał swoje rzeczy i w ciszy wyszedł z sali odprowadzany wzrokiem przez wszystkich obecnych. Przez chwilę myślałam, że mnie tam zostawi, ale poczekał aż wsiądę do samochodu i dopiero wtedy odjechał. Przez całą drogę milczał, tępo wpatrując się w drogę. Wjechał na osiedle, zaparkował i bez słowa wyjaśnienia wysiadł.
Zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam za nim. Siedział na kanapie w salonie i wpatrując się w ścianę popijał wodę.
-Powiesz mi co się stało? - spytałam, nie wytrzymując w końcu napięcia między nami.
-Vilberg może być dawcą, co? - odpowiedział pytaniem nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
-Tak powiedział.
-Przecież wszyscy z drużyny badali się z półtóra miesiąca temu.
Przełykam powoli ślinę zastanawiając się co mam mu powiedzieć.
-A ty o mało nie przybrałaś koloru ściany, kiedy Vilberg przekazał radosną nowinę – kontynuuje i w końcu rzuca mi mało zainteresowane spojrzenie.
-Co mam ci powiedzieć? - szepczę zrezygnowana.
-Powiedz mi... Powiedz dlaczego Vilberg nie przebadał się wcześniej? - pyta sucho.
Spoglądam w jego oczy, w których czai się jakaś dziwna wściekłość... A może nawet słabość?
-Skąd mogę...
-Diana do cholery! - krzyczy wstając. - Myślisz, że nie wiem? Myślisz, że jestem na tyle ślepy, że nie widziałem jak zaraz po moim przyjściu do kadry Vilberg wokół ciebie skakał?! Myślisz, że dlaczego nigdzie cię ze sobą nie zabierałem jak gdzieś wychodziliśmy?
-Przestań na mnie krzyczeć...
-Powiedz mi dlaczego, to przestanę.
Podchodzę do blatu i z szafki wyciągam szklankę, do której chwilę później nalewam wody. Upijam sporego łyka i ponownie odwracam się w stronę Andersa.
-Dlaczego Vilberg nie przebadał się wcześniej? - pytam tonem tak spokojnym, że aż zaskakuję tym sama siebie. - Bo go o to poprosiłam.
-Co proszę? - rzuca rozbawionym tonem Fanni. - Coś ty właśnie powiedziała?
-Andreas Vilberg nie przebadał się wcześniej na moje wyraźne życzenie.
-Ty chyba nie mówisz poważnie.
-Nigdy w życiu nie mówiłam bardziej serio – oznajmiam i siadam obok niego.
-Diana, co... - zaczyna Fanni, ale głos więźnie mu w gardle. - Czy ty jesteś normalna?!
Nie odpowiadam, tylko biorę kolejnego łyka wody.
-Rzuciłem dla ciebie wszystko – zaczyna wściekle Anders. - Rzuciłem treningi, zawody, spotkania ze znajomymi. Zrobiłem dla ciebie wszystko co mogłem, czekając aż to się skończy i będziemy mogli wrócić do normalności. Czekałem aż będziemy mogli wziąć ślub nie bojąc się, że każdy dzień będzie twoim ostatnim. A ty po tym wszystkim masz czelność mi powiedzieć, że wybierałaś sobie kto może, a kto nie może cię uratować?!
-To nie tak...
-A jak?! No powiedz!
Biorę głęboki oddech i spoglądam na niego mokrymi od łez oczami.
-Nie chciałam mu niczego zawdzięczać.
Tym razem to Anders przez chwilę nie wie co powiedzieć. Patrzy na mnie niepewnie, jakby nie dowierzał własnym uszom.
-Nie rozumiem – wyrzuca z siebie w końcu.
-Tak jak sam wspaniałomyślnie zauważyłeś – zaczynam ironicznie, co niekoniecznie spotyka się z aprobatą ze strony Fanniego – Vilberg się do mnie przystawiał. Na początku brałam to za przejaw zwykłej sympatii, ale on się robił coraz bardziej jednoznaczny. Więc zaczęłam go unikać, aż pewnego wieczoru spotkałam go w parku, kiedy biegałam. Zaczęły się jakieś przepychanki słowne i powiedziałam mu wprost, że ma się odpieprzyć, że jestem z tobą i jest mi z tobą dobrze. Wytknęłam mu, że jego zachowanie jest strasznie dwulicowe, że jesteś jego kumplem i że jak on tak może. A wiesz co on mi wtedy powiedział? - rzucam prowokująco na sam koniec.
-Co?
-Że nic o tobie nie wiem.
Czuję jak wściekłość Anders powoli słabnie. Chłopak znowu siada na kanapie i bierze łyka wody.
-W jakim sensie? - pyta w końcu.
-W każdym – odpowiadam beznamiętnym głosem. - Że jesteś egoistą, że nigdy nie będę stała dla ciebie na pierwszym miejscu, że bardziej liczą się twoje osiągnięcia sportowe. I wiesz co? Było tak Fanni. Siedziałam tu tydzień po tygodniu, czekając aż wrócisz z zawodów, a kiedy już wracałeś traktowałeś mnie tak obojętnie, że chciało mi się płakać z bezsilności. Ale kocham cię i czekałam aż nadejdzie 'mój' moment w twoim życiu. I przyszedł. Szkoda, że razem z białaczką.
-Co...
-Daj mi skończyć. Strasznie mnie zabolało co powiedział Vilberg. Odpyskowałam mu coś na koniec i wróciłam do domu. Pustego domu, bo ty znowu byłeś gdzieś z chłopakami. Płakałam cały wieczór, a rano udawałam, że nic się nie stało. Moja własna chora duma nie pozwalała mi przed sobą przyznać, że Vilberg miał rację. I do tej pory nie pozwala. Dlatego nie chciałam, żeby się badał, bo bałam się, że będzie mógł być dawcą. I wtedy on da mi coś, czego ty nigdy nie będziesz mógł. Będę mu zawdzięczać życie.
Przez chwilę siedzimy w milczeniu. Ja patrzę na niego a on na swoje dłonie. W końcu podnosi smutny wzrok na mnie.
-Naprawdę uważasz, że nie byłaś dla mnie ważna?
-Może i byłam – wzruszam ramionami – ale nigdy nie dałeś mi tego odczuć.
-Myślałem, że się znamy i wiesz, że nie jestem typem który będzie się rozczulał i pocieszał.
-Moment, moment. Co to znaczy 'myślałem, że się znamy'? - pytam zaskoczona.
-Bo może my nic o sobie Diana nie wiemy – tym razem to on wzrusza ramionami. - Może jesteśmy ze sobą z przyzwyczajenia? Nie masz żadnego porównania, bo nie miałaś faceta przede mną, a i tak jest ci źle.
-Nie jest mi źle, tylko...
-Może teraz nie. Ale było. I masz o mnie zdanie jakie masz.
-Anders, do czego ty zmierzasz? - przyglądam mu się niepewnie.
-Dostałem na twarz za dużo informacji jak na jeden dzień – odpowiada cicho i rusza w kierunku garderoby. Po chwili słyszę, że wyciąga z dołu szafy torbę sportową.
-Co ty robisz? - pytam stając w drzwiach. Fanni wrzuca do torby koszulki, spodnie, bieliznę i dwie bluzy.
-Muszę to sobie wszystko poukładać – mruczy wymijając mnie i kieruje się do łazienki po kosmetyki.
-Gdzie będziesz? - pytam, powoli przełykając ślinę i walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać.
-Nie wiem – wzrusza ramionami. - Może u któregoś z chłopaków. Może pojadę do hotelu. A może do brata.
-Przecież Einar mieszka w Oslo – szepczę z lekko wyczuwalnym wyrzutem.
-No i? - ton Andersa jest tak lekceważący, że aż zaczyna mi się robić głupio, że w ogóle o cokolwiek spytałam.
Chłopak chodzi po mieszkaniu i zbiera swoje rzeczy. Zabiera telefon, tablet, laptopa i kilka czasopism ze stołu. Wyjmuje z szafki paczkę swoich ulubionych płatków śniadaniowych i paczkę kawy o smaku orzechowym. Pakuje wszystko do torby, w której chwilę wcześniej zniknęły jego ubrania. Po chwili odwraca się do mnie i kładzie na stole swoją kartę płatniczą.
-Za dwa dni przyjdą rachunki. Zapłać.
-Zostawiasz mnie? - pytam cicho, w czasie kiedy on zakłada buty.
-Poradzisz sobie, jesteś dużą dziewczynką – mruczy wciągając na siebie rękawy od kurtki. - Masz dawcę, masz mieszkanie, masz kartę. Przeżyjesz.
-Ale...
-Dbaj o siebie Diana – rzuca i podchodzi do mnie. Po chwili czuję jego ciepłe wargi na swoim policzku. A potem wychodzi. Tak po prostu znika. A wraz z jego zniknięciem znika jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa i ciepła.


Nie ma go. Nie ma go od trzech dni. I mam wrażenie, że są to najdłuższe trzy dni w moim życiu. Rano wstaję w pustym mieszkaniu, a wieczorem wracam do pustego mieszkania. Wszędzie napotykam się na jego najróżniejsze rzeczy, nawet takie, których nigdy wcześniej nie widziałam. Wiem, że zatrzymał się u Velty, bo Rune wysłał mi smsa z informacją, jeszcze tego samego dnia, w którym Anders zniknął. Pocieszam się myślą, że przynajmniej jest w Lillehammer.
Jednocześnie zastanawiam się czy przeżywa takie same katusze jak ja. Gdziekolwiek nie pójdę pytają mnie co u Andersa, czy jedzie do Falun na mistrzostwa, każą pozdrowić. Ja wtedy robię dzielną minę, zapewniam że wszystko u niego dobrze, przyjmuję życzenia dla niego i z zaciśniętymi ustami wychodzę najszybciej jak się tylko da.
-... i kazali mi przejść na dietę przed przeszczepem! Diana... Czy ty mnie słuchasz?
Czuję szturchnięcie w ramię i spoglądam na Vegarda siedzącego obok mnie na jego szpitalnym łóżku.
-Tak, dieta. Słyszałam.
Chłopiec przygląda mi się podejrzliwie i odkłada kostkę rubika, którą do tej pory bawił się w czasie swojego monologu.
-Anders zabiera mnie do Falun.
Gwałtownie odwracam głowę w jego stronę i patrzę mu prosto w oczy.
-Anders jedzie do Falun?!
-Nie wiedziałaś?
-A skąd... Nie, nie wiedziałam – rzucam cicho i z powrotem kieruje swój wzrok w ścianę naprzeciw mnie.
-Okeeej – chłopiec całym ciałem odwraca się w moją stronę. - Co nabroiłaś?
-A skąd pomysł, że to ja coś nabroiłam? - pytam oburzona.
-A kto? Anders? No proszę cię.
-Chyba mnie zostawił – wzruszam ramionami i zapadam się głową jak najniżej w dół.
-Tak czułem – rzuca poważnie. - Był u mnie wczoraj, dlatego wiem że jedzie do Falun – wyjaśnia mi. - Ale wygląda jeszcze gorzej niż ty, jeśli cię to pocieszy.
Już chce ironicznie rzucić, że tak pewnie, nic mnie bardziej nie pociesza, ale po chwili uświadamiam sobie, że cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją winą, a naskakiwanie na czteroletnie dziecko byłoby jedynie potwierdzeniem mojej porażającej głupoty.
Jedzie do Falun... Czyli jest w formie. Aż dziw, nie trenował przecież tyle tygodni. A może to złość motywuje go do ćwiczeń i walki?
-I zabiera cię ze sobą? - pytam po chwili.
-Nie – zaprzecza ruchem głowy Vegard. - Chciałem cię tylko podpuścić. Podejrzewałem, że nie wiesz, a nie wiedziałem jak inaczej to sprawdzić.
-Ciebie w przyszłości powinien zatrudnić norweski wywiad – przewracam oczyma.
-To nie dla mnie – uśmiecha się pogodnie i znowu zaczyna się bawić kostką rubika. - Będę skoczkiem. Jak Anders.


23:25. Jeszcze tylko jedna strona i idę spać. Przerzucam kartkę i sięgam ze stolika kubek z herbatą. Chwilę później słyszę szczęk kluczy i czuję jak moje serce na chwilę zamiera. Bo klucze mogą oznaczać tylko jedną osobę.
Po chwili Anders wchodzi do salonu, w którym siedzę i bezradnie mi się przygląda.
-Czemu nie śpisz? - pyta podchodząc bliżej i przysiadając na stoliku.
-Czytam – mruczę siląc się na spokojny ton.
-Powinnaś odpoczywać – zauważa.
-Uwierz mi, nie przemęczam się.
Fanni otwiera buzię, żeby coś powiedzieć ale po chwili chyba stwierdza, że to nie ma sensu bo robiąc zrezygnowaną minę zamyka usta.
Kulę się pod kocem, bojąc się, że Anders zamierza znowu krzyczeć i wpatruję się w niego w milczeniu. Ale on nie zamierza krzyczeć.
-Jadę do Falun – oznajmia w końcu.
-Wiem. Vegard mi powiedział – odpowiadam na jego nieme pytanie.
-No tak. Byłem u niego. - mruczy. - Przyjechałem po sprzęt.
Skinieniem głowy oznajmiam, że przyjęłam do wiadomości.
-A jak się czujesz? - pyta widząc, że nie jestem zbyt chętna do zwierzeń.
-Dobrze. Byłam dzisiaj na badaniach. Wszystko wyszło w normie, więc zaczynają mnie przygotowywać do przeszczepu.
-To dobrze – rzuca zamyślony i delikatnie kiwa głową. - Dobra, zabieram sprzęt i ci nie przeszkadzam.
-Ty mi nigdy nie przeszkadzasz – mruczę cicho, ale wiem że mnie słyszy.
Chłopak wstaje i rusza do maleńkiego pokoiku, całego zawalonego jego nartami, butami, kombinezonami i wszystkim co potrzebne skoczkowi. Wybiera kilka par nart, pakuje dwie pary butów do pokrowców, a do sportowej torby z którą przyszedł pakuje kask, rękawiczki i gogle.
-A właśnie. Jakiś list do ciebie przyszedł – przypominam sobie, w chwili kiedy zapina swoje pakunki. - Tam leży.
Anders podchodzi do wskazanej przeze mnie półki i rozrywa kopertę.
-Rachunek... - mruczy pod nosem.
-Daj, zapłacę – proponuję i wyciągam dłoń w jego stronę.
-Nie, nie. Ten zapłacę sam – rzuca i szybko chowa list do kieszeni kurtki.
Niewyobrażalna fala smutku rozlewa się po moim sercu w momencie kiedy dochodzi do mnie, że ma przede mną jakieś tajemnice, że nie o wszystkim chce mi powiedzieć.
-Potrzebujesz czegoś? - pyta Fanni zarzucając sobie torbę na ramię.
-Tak. Żebyś wrócił.
Anders zastyga bez ruchu i przygląda mi się ze smutkiem w oczach. Po chwili podchodzi do mnie i ucałowuje w czoło.
-Porozmawiamy jak wrócę z Falun. Gdybyś czegoś potrzebowała zadzwoń do Einara.
-Przecież Einar mi teraz nie pomoże – prycham.
-Pomoże. Nikt poza Rune nie wie, że się pokłóciliśmy. A i jemu niewiele powiedziałem.
-Kiedy wracasz? - pytam, kiedy rusza w kierunku drzwi.
-Za dwa tygodnie – odpowiada i wychodzi na mroźne, nocne powietrze Lillehammer.
Dwa tygodnie. Dwa długie tygodnie bez żadnej szansy na poprawę sytuacji.