poniedziałek, 29 czerwca 2015

Dziesięć.

-Masz zjeść to, to i to – Anders stawia przede mną trzy talerze. Podchodzi do blatu w kuchni i chwilę później wraca ze szklanką soku pomarańczowego i pojemnikiem z tabletkami. - Weźmiesz wszystko co jest w dzisiejszej przegródce i popijesz. Masz pół godziny.
-Co to za ograniczenia czasowe? - prycham oburzona zabierając się za jajecznice.
-Diana, czy ty raz w życiu mogłabyś się nie buntować tylko kogoś posłuchać? - pyta zirytowana Lea siadając naprzeciwko mnie.
-Od kiedy wy trzymacie razem? - odpowiadam jej podobnym tonem.
-Od czasu kiedy wydaje ci się że jesteś Supermanem, mimo że półtorej miesiąca mógł cię zabić zwykły katar – informuje mnie Anders i osuwa się na krzesło obok mojej siostry.
Jestem więźniem we własnym domu, czas się z tym pogodzić.
Ale nie narzekam, bo mogło być gorzej. Wczoraj dowiedziałam się, że moja mama planowała mnie odwiedzić i zrobić porządek w życiu, ale Lea uzmysłowiła jej jak bardzo niebezpieczny jest to pomysł.
-Pojedziemy odwiedzić Vega? - zmieniam subtelnie temat.
-Jedz – rzuca Anders.
-Ejjj...
-Jedz!
-Szantażyści – mruczę pod nosem odgryzając kawałek tosta.
-Coś jeszcze masz do powiedzenia? - pyta mnie słodziutkim tonem Lea.
-Chciałam ci życzyć, żebyś się udławiła – odpowiadam jej z wymuszonym uśmiechem.
-Słuchaj złośnico – zaczyna Anders – masz dzisiaj ostatnie badania. Zawiozę ciebie i Leę do szpitala, a sam pojadę w tym czasie na trening, bo nie mogę dzisiaj odpuścić...
Rzucam siostrze złośliwe spojrzenie, a ona tylko przewraca oczami. Mówią, że od czasu przeszczepu nie mogą nade mną zapanować. Niektórzy nawet doszukują się cudownego sposobu przekazania mi przed Vilberga kawałka swojego podłego charakteru.
Ale ja po prostu zaczynam odżywać. Pierwszy raz od wielu miesięcy czuję, że mam siłę i energię żeby biegać dookoła bez sensu, śmiać się, a mój generator złośliwości i ciętych ripost pracuje na najwyższych obrotach.
-... ale jeśli spróbujesz coś wywinąć, a wiem że planujesz to obiecuję ci, że...
-To już jest groźba! - protestuję.
-Ostrzeżenie – poprawia mnie Fanni.
-Nazywaj to jak chcesz. Gdzie budyń?
-Nie ma dzisiaj budyniu.
-Jak to nie ma dzisiaj budyniu?!
-Lekarz zakazał ci jeść słodkie przed badaniami.
-Zabiera mi całe szczęście z życia – lamentuję i wstaję od stołu. - Państwo patrzą, biorę leki! Tak żebyście mieli pewność!
Wrzucam sobie wszystko z pojemniczka do ust i szybko popijam sokiem. Odstawiam szklankę i ruszam w kierunku garderoby, żeby przebrać się w jakieś w miarę wyjściowe ubranie.
-... jest jak dziecko – słyszę Leę.
-Urodziła się na nowo – śmieje się Anders – co zrobisz? Cieszę się, że ma energię.
-Nie masz ochoty jej czasem walnąć? - prycha moja siostra.
-Mam – przyznaje Fanni. - Jak nie je. Co do jej szaleństw to trwa to z 10 minut, a potem pada na kanapę i zasypia, więc nie starcza jej czasu żeby mnie naprawdę wkurzyć.
Uśmiecham się do siebie.
Czy to źle, że w pewnym sensie cieszę się, że to wszystko się wydarzyło, a on się zmienił?


Jak dobrze, że ze szpitala na halę treningową są tylko dwa kroki. Po badaniach i odprowadzeniu mnie przez siostrę pod same drzwi kompleksu sportowego mogłam wpaść na trening zawodników trenera Stoeckla.
Całkiem lubię tu przychodzić. Kiedyś miałam serdecznie dosyć skoków narciarskich, a jedyną osobą, która mnie przy nich trzymała był Fanni. Jednak w czasie choroby cała drużyna okazała mi takie wsparcie i dała tyle siły, że moje podejście do nich zmieniło się o 180 stopni. Weźmy takiego Hilde na przykład? Pierdoła jakich mało! Ale ile ten człowiek ma w sobie miłości i pozytywnej energii?
Ostatnio wpadł do mnie na herbatę.
-Sarah Hendrickson zgodziła się ze mną umówić – oznajmił z dumą.
Prychnęłam śmiechem z czajnikiem w ręku.
-O co ci chodzi? - oburzył się.
-Sarah Hendrickson przynajmniej istnieje – zauważyłam.
-Nie wiem co te podłe chamy ci naopowiadały...
-Ostatnia dziewczyna imieniem Ingrid Merksen zmarła w 1998 roku – usiłowałam go przekrzyczeć. - A ty usilnie twierdziłeś, że byliście na spływie w zeszłym roku.
-Bzdura!
-No chyba, że ty tak lubisz – zaśmiałam się.
Dobrze pamiętam jego niezadowoloną minę i większość epitetów jakimi uraczył po kolei swoich kolegów z drużyny.
Uśmiechnęłam się do swoich myśli i skręciłam w prawo, w korytarz który prowadził do głównej sali treningowej.
-Cześć.
Podniosłam głowę i zamarłam.
-Cześć – odpowiedziałam usiłując zachować normalny ton.
-Pogadamy?
Skinęłam głową. To musiało w końcu nastąpić, nie było innej opcji.
Vilberg przysiada na parapecie i spogląda na mnie wyczekująco. Ruszam więc za nim i po chwili siedzimy ramię w ramię.
-Przytyłaś – odzywa się w końcu.
-Komplemenciarz z ciebie – uśmiecham się pod nosem.
-Wiesz przecież...
-Wiem.
Znowu zapada niezręczna cisza. Oglądam lakier na paznokciach mojej lewej dłoni. Nie wiem co mam powiedzieć. A przecież chciałabym mu powiedzieć tak dużo! Zawdzięczam mu w końcu życie, prawda? Powinnam mu podziękować. Chociaż czy to wystarczy?
-Będę ojcem – Andreas brutalnie wyrywa mnie z rozmyślań.
-Co?!
-Będę miał dziecko.
-Ale jak...
-Jak to się stało? - śmieje się. - Naprawdę mam ci wytłumaczyć?
-Nie – prycham. - Po prostu nie wiedziałam, że kogoś masz...
-Nie znamy się długo – tłumaczy mi. - Szczerze przyznaję, że ta ciąża to wpadka. Ale cieszę się Diana. Naprawdę. Coś zajmie moje myśli i nie będę się już z ciebie leczył...
Spoglądam na niego. Widzę jak wiele opanowania wkłada w to, żeby ta rozmowa wyglądała tak jak wygląda, żeby emocje nie wzięły góry. Chwytam go lekko za dłoń. Spogląda na mnie zaskoczony i delikatnie się uśmiecham.
-Będziesz dobrym ojcem – zapewniam.
-Oby.
-Niańczysz Hilde w kadrze, masz doświadczenie – śmieje się.
Zeskakuję z parapetu, a on zaraz za mną.
-Diana?
-Tak?
-Kocham cię.
Spoglądam na niego spokojnym, ale i smutnym wzrokiem. Zaplatam ramiona na jego szyi i przyciągam do siebie mocno przytulając.
-Dziękuję ci. Za wszystko. Ale wiesz, że nie mogę ci się odwzajemnić tym samym...
-Wiem. Jest Anders.
Potakuję głową.
-Bądź z nią szczęśliwy – uśmiecham się lekko.
-Czemu to brzmi jak pożegnanie?
Odsuwam go lekko.
-Życie musi się toczyć dalej, prawda?


-Idę do szkoły sportowej.
-Przecież ty masz pięć lat!
-Czyli za chwilę przyjdzie na mnie pora! Poza tym plany trzeba robić na zapas – zauważa Vegard i ładuje do buzi kolejną łyżkę lodów.
-To gdzie ta szkoła? - pytam kręcąc z rozbawieniem głową.
-W Lillehammer – odpowiada z dumą.
-I mama cię tam puści? - dziwię się.
-Oczywiście. Jesteś tam ty i Anders.
-No tak, ale...
-A myślisz, że moich rodziców stać na opłacenie tej szkoły?
-O czym ty mówisz? - pytam przyglądając mu się podejrzliwie.
-Anders na spółę z Rune opłacili mi czesne. We wrześniu do was przyjeżdżam – uśmiecha się triumfująco.
I nagle w głowie zapala mi się żarówka. W czasie kiedy byliśmy z Fannim pokłóceni przyszedł tajemniczy rachunek, który Anders koniecznie chciał zapłacić osobiście. Prędzej podejrzewałabym, że prowadzi podwójne życie i ma rodzinę w Azji, niż że opłaca Vegowi szkołę i zapewnia mi bycie mamą na pół etatu.
-A będziesz mieszkał u nas czy u Rune i Marthy? - dopytuje subtelnie.
-W internacie, geniuszu – przewraca oczami Vegard.
-Chwała Panu! - wykrzykuję z ulgą.
-Ale jak mi będą dokuczać, to do was przyjdę z płaczem!
-Idź do Toma, on urządzi dzieciakom pogadankę psychologiczną – prycham. - Chcesz coli?
-Nie powinniśmy pić coli, prawda?
Spoglądam na niego z politowaniem.
-Dużą poproszę. Ale jak mnie lekarz wyzwie...
-Masz 5 lat, a jesteś nudniejszy niż moja babcia Edna!


I znowu tu jesteśmy. Po kilku dniach przerwy w Oslo i przejściu wszystkich badań wróciliśmy z Andersem do Lillehammer. Mieszkanie wydaje się takie ciche, spokojne i opuszczone. Przez chwilę przez myśl przechodzi mi, że wszystko sprawia wrażenie jakby moja choroba nigdy się nie wydarzyła. Bo nic się nie zmieniło. Mamy tych samych sąsiadów, te same obowiązki i te same rachunki do opłacenia. Tak naprawdę tylko moja relacja z Andersem przypomina mi co przeszliśmy. Bo prawdopodobnie gdyby nie choroba nadal siedziałabym co drugi wieczór sama, klnąc w duchu na Fanniego i wiedząc, że nie jestem wystarczająco silna żeby cokolwiek zmienić.
Po rozpakowaniu rzeczy narzucam na siebie sweter i wychodzę na balkon. Siadam na barierce i wpatruję się w piękne zachodzące nad Lillehammer słońce.
-Nie zmarzniesz? - słyszę za sobą głos Fanniego.
Chwilę później podchodzi do mnie i podaje biały kubek z parującą herbatą.
-Dziękuję – uśmiecham się lekko. - Przyznam szczerze, że teraz kiedy już mogę, przeziębienie się będzie czystą przyjemnością.
-Ty nie jesteś normalna -prycha Anders i obejmuje mnie w talii.
-Możliwe – mruczę udając, że się zastanawiam. - Wiesz na co mam ochotę?
-Na co?
-Na gorące wakacje!
-Pojedziemy – uśmiecha się Fanni. - Gdzie tylko chcesz!
-To może Seszele? - proponuję.
-A gdzieś bliżej i taniej się nie da? - prycha Anders.
-Ah no tak – udaję zatroskaną – zapomniałam, że fundujesz Vegowi szkołę.
Fanni kręci z rozbawieniem głową.
-Już ci powiedział?
-I dobrze zrobił, bo znając ciebie dowiedziałabym się jakbyśmy go odbierali z walizkami z dworca!
-Ma talent i nie pozwolę mu go zmarnować – broni się Anders.
-Ale przecież ja nie mam za złe tego że mu opłaciłeś tą szkołę, tylko że mi nie powiedziałeś – zauważam.
-Były ważniejsze sprawy.
Na chwilę milkniemy. Upijam łyka herbaty i ponownie odstawiam kubek na barierkę.
-Rozmawiałam z Vilbergiem.
Czuję jak całe ciało Fanniego za mną się napina, a ramiona jakby ciaśniej mnie otaczają.
-I co?
-Wyjaśniliśmy sobie co nieco, podziękowałam mu i... chyba poszliśmy w swoje strony.
-Chyba?
-To była dziwna rozmowa, nie potrafię ci powiedzieć co dokładnie się stało i co dokładnie ustaliliśmy.
Anders delikatnie kiwa głową w zamyśleniu.
-Nad czym tak myślisz? - pytam po chwili.
-Nad tym jakim jestem pieprzonym szczęściarzem, że nadal mogę cię trzymać w ramionach – uśmiecha się i całuje w policzek.
-A wiesz, że byłbyś jeszcze bardziej szczęśliwy gdybym i ja była szczęśliwa? - wykręcam głowę w jego kierunku i uważnie mu się przyglądam.
Fanni momentalnie bladnie i przypatruje mi się delikatnie zestresowany.
-A nie jesteś szczęśliwa?
-Potencjalnie jestem – potwierdzam. - Ale miseczka budyniu na pewno by nie zaszkodziła...
-Ty nie jesteś normalna – mruczy Anders przewracając oczami. - Czekoladowy czy waniliowy? - pyta wchodząc z powrotem do mieszkania.
-Czekoladowy!
I gadam o budyniu, ale jestem szczęśliwa. I to bardzo.





Tadaaaam! Finito!
Tak oto kończy się historia Diany i niepokornego Fannisa, mojej wielkiej niespełnionej miłości (niektórzy z Was o tym wiedzą aż do bólu ;D)
Już teraz zapraszam Was serdecznie na 
http://ironicones.blogspot.com/,
gdzie już niedługo lepiej poznacie niestabilną emocjonalnie Mayę i przerażonego zachowaniem nowej sąsiadki Richarda Freitaga.
Co mogę Wam zdradzić już teraz, to fakt, że muzyką przewodnią tej historii będzie ta piękna piosenka Beyonce.
Tymczasem dzielcie się swoimi spostrzeżeniami odnośnie finału historii Diany i Fannisa, każda uwaga mile widziana :)
Ściskam,
Z.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Dziewięć.

'Diana,

Pamiętasz jak Ci opowiadałem o moim dzieciństwie? Śmiałaś się, że byłem strasznym dzieckiem. Jakby tak pomyśleć, to miałaś rację. Byłem nadpobudliwy, krzykliwy i średnio co drugi dzień przychodziłem z nowym siniakiem pod okiem. Zawsze wtedy mówiłem przerażonym rodzicom 'żałujcie, że nie widzieliście tego drugiego'. Mama płakała, że wyrośnie ze mnie kryminalista, a tata mimo że na mnie za to krzyczał, to gdy mama wychodziła mówił, że jest dumny że umiem oddać i zadbać o swój tyłek.
Potem Einar zaczął zdobywać te swoje nagrody w konkursach matematycznych i fizycznych. Boże, jak mi było wtedy wstyd! Wiesz, starsi bracia moich kumpli byli postrachami, tłukli na kwaśne jabłko każdego, kto zaczepił ich młodsze rodzeństwo! A mój brat? Mój brat mógłby najwyżej komuś strzelić w mordę wzorami skróconego mnożenia, albo wykładem na temat prędkości kosmicznych. Wstyd, wstyd, wstyd.
Ale potem zacząłem w tym wszystkim widzieć pozytywy. Einar był oczkiem w głowie rodziców, dzięki czemu ja miałem spokój. Zimą spadało u nas mnóstwo śniegu, więc brałem łopatę i usypywałem sobie prowizoryczne skocznie. W czasie kiedy do rodziców przyjeżdżali znajomi, a mama z tata dumnie opowiadali o sukcesach Einara, ja zakładałem zwykłe zjazdówki i skakałem. Skakałem tak długo, aż spotkanie rodziców nie zostało przerwane przez mój przeraźliwy wrzask bo złamałem nogę. Ot, moja pierwsza kontuzja.
Wtedy właśnie rodzice postanowili dla bezpieczeństwa zapisać mnie do klubu sportowego, bojąc się że zacznę sobie urządzać rozbieg z dachu, czy coś w tym stylu. Przyznaję, chodziło mi to po głowie. Zacząłem trenować z innymi dzieciakami i dość szybko zauważyli mnie przedstawiciele profesjonalnych klubów. Wiesz jaka to była dla mnie satysfakcja? Einar i jego pierwiastki mogli się przy mnie schować! Byłem sportowcem! A przynajmniej tak mi się wydawało.
Parę lat i kontuzji później dostałem swoją szansę. Szansę, która wiązała się z przeprowadzką do Oslo. Tu pojawił się problem pod tytułem 'Mama'. Oczywiście, że nie chciała mnie puścić do liceum sportowego tak daleko od domu. Bo kto mnie będzie karmił, bo na pewno się będę źle ubierał, bo ktoś mnie napadnie. To ostatnie mogło mi się akurat przytrafić nawet pod domem rodziców, ale nie kłóciłem się. Kłócił się za to tata. Moje szczęście, albo nieszczęście polegało na tym, że w tym samym roku na studia szedł Einar. Więc wysłali go razem ze mną. Tak, tak. Nie mnie z nim. Jego ze mną! Zadowolony nie byłem, ale przynajmniej pojechałem do Oslo. A że Einar to ani mój ojciec ani moja matka, szybko poczułem się dorosły. Zresztą, nawet nie próbował mnie umoralniać, chyba zrozumiał że to nie ma sensu. Więc chodziłem do klubów, wpadałem w kłopoty, wydawałem w tydzień kasę na cały miesiąc. Czułem się dojrzałym facetem. I wiesz czego mi tylko brakowało? Pięknej dziewczyny u boku.
Do tej pory jak wspominam nasze pierwsze spotkanie to chce mi się śmiać. Pamiętam jak przyszłaś pisać artykuł, którego nie miałaś najmniejszej ochoty tworzyć. Chciałaś pisać o telewizji, o gwiazdach, modzie! A tymczasem kazali Ci napisać reportaż o skoczku narciarskim! Twoja niezadowolona mina powinna przejść do kanonu najbardziej ekspresyjnych min stulecia!
Nie wierzyłaś, że jestem skoczkiem. Zirytowałaś mnie do tego stopnia, że wkurzony zabrałem Cię na skocznie i skoczyłem. A wtedy się okazało, że zrobiłaś to specjalnie. Że od dwóch tygodni wiedziałaś, że napiszesz o mnie, że wiedziałaś o mnie z internetu tyle rzeczy, że głowa mała.
A twój artykuł nadal oprawiony wisi u moich rodziców w salonie.
'Powinieneś się trzymać tej dziewczyny' powiedziała mi wtedy mama. Tak, tak. Diana Larsen już wtedy była idealną synową dla mojej mamy. Sam nie wiem dlaczego, nigdy nie potrafiła mi tego wyjaśnić.
Zaczęliśmy się spotykać. A ty długo nie chciałaś mnie zabrać do siebie do domu, mimo że mieszkałaś nadal z rodzicami bo pochodzisz z Oslo. Zastanawiałem się dlaczego. Przez myśl mi nawet przeszło, że może się czegoś wstydzisz, może wam się nie przelewa z kasą, może macią jakąś wstydliwą tajemnicę. W końcu nie wytrzymałaś moich irytujących pytań i zabrałaś mnie do swoich rodziców dokładnie instruując jak mam się ubrać i zachowywać. Zdziwiło mnie to, ale nie aż tak jak moment poznania twoich rodziców i zobaczenia twoich rodziców.
Nigdy nie dałaś po sobie poznać, że masz tak bogatych rodziców! Dom był wielki, samochody drogie i zadbane, a Twoja mama... No cóż! Uwielbiam w tej chwili Twoją mamę, ale nigdy nie zapomnę jak na mnie spojrzała za pierwszym razem. Jakbym był nikim. Prychnęła szyderczo gdy usłyszała, że jestem sportowcem. Zresztą z Twojego dziennikarstwa też nigdy nie była zadowolona. A Ty... Ty byłaś niesamowita! W ogóle się tym nie przejmowałaś! Każdą jej uwagę puszczałaś mimo uszu i dalej wesoło gawędziłaś z Leą.
Twój tata za to od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Na stronie ostrzegł mnie, że jego żona ma wysokie wymaganie jeśli chodzi o przyszłość córek i niestety czeka mnie długa tyrada. Jednocześnie zapewnił mnie, że mam w nim sojusznika i że mi nogi z dupy powyrywa, jeśli kiedykolwiek będziesz przeze mnie płakać!
No właśnie... Diana, powinienem być już w tej chwili kaleką!
Tyle dla mnie zrobiłaś. Zostawiłaś swoje życie w Oslo i pojechałaś do Lillehammer tylko po to, żeby być ze mną. Mimo że idealnie pasowałaś do szybkiego życia stolicy i na pewno lepszą uczelnią była ta w Oslo. A ty jak gdyby nigdy nic spakowałaś swoje rzeczy i żegnając się ze swoją niezadowoloną matką wsiadłaś w samochód.
Powiem jedno: masz jaja dziewczyno.
Pół roku później chyba zrozumieli, że to nie był kaprys i że nie wracasz. Kupili nam mieszkanie na w miarę nowym osiedlu i zaczęliśmy spokojne życie. Ty studiowałaś, ja skakałem. Tylko że zaraz potem przyszły pierwsze sukcesy i mi konkretnie odbiło. Jak pomyślę o tym z perspektywy czasu, to zastanawiam się jak mogłem być taki głupi. A jednocześnie myślę o tym, jakim cudem ty byłaś taka cierpliwa. Diana! Mogłaś wszystko! Mogłaś mnie wywalić z tego mieszkania, mogłaś mnie kopnąć w tyłek i wrócić do Oslo! A ty zostałaś. Płakałaś, czekałaś i dbałaś o mnie. Nie doceniałem tego. Nie doceniałem do czasu kiedy zrozumiałem, że mogę to stracić.
Byłem idiotą. Kiedy zobaczyłem, że Vilberg się do Ciebie przystawia to zamiast się rozmówić z nim, zostawiałem w domu Ciebie. Wydawało mi się że Boga za nogi chwyciłem trafiając do kadry narodowej i że nie mogę nikomu skoczyć. Nie myślałem kompletnie o tym, że potrzebowali mojego talentu. Nie! Myślałem że jak tylko komuś podpadnę to zaraz mnie wywalą. A Ty zawsze byłaś obok, choćby nie wiem co. Więc co miałem do stracenia?
Twoja białaczka była takim szokiem, jakiego nigdy w życiu nie doznałem wcześniej. Moja wspaniała Diana miała być śmiertelnie chora? Diana, która zawsze jest, zawsze pomoże? Myśl, że mogłem Cię stracić nagle jakby otworzyła mi oczy. Słyszałem złośliwy głos 'i co teraz zrobisz, cwaniaku?'. I po raz kolejny zachowałem się jak buc. Po prostu wyszedłem, zostawiając Cię na długie godziny. Pewnie nie tak wyobrażałaś sobie przekazanie mi tej informacji. I właśnie o tym wtedy pomyślałem. Że to przede wszystkim dla Ciebie jest trudna sytuacja, nie dla mnie. Postanowiłem, że czas w końcu dorosnąć i wziąć na siebie jakąś część zmartwień.
Więc wróciłem i się starałem.
Ale wiadomość o tym, że zbanowałaś Vilberga mnie po prostu rozwaliła. Diana... Tym razem Ty pomyśl o mnie. O tym, że dla mnie to też trudna sytuacja. Vilberg był zaraz pod nosem, w czasie kiedy my szukaliśmy dawcy w Stanach czy Japonii. A dawca numer dwa mógł się nigdy nie znaleźć! Wyjechałem do Falun, zdobyłem medal i wtedy zadzwoniła Lea.
Diana, byłem tu. Przyleciałem do Oslo tak szybko jak się tylko dało. Siedziałem trzy dni i trzy noce bez żadnej przerwy na sen. Patrzyłem na ciebie i się obwiniałem. Wiedziałem, że te Mistrzostwa to głupi pomysł. Ale potem rozmawiałem z Leą, która powiedziała mi że Ty tego chciałaś. Że chciałaś, żebym znowu skakał, czerpał z tego radość. Więc wróciłem do Falun. W sobotę popołudniu skaczę w konkursie drużynowym i wygram go. Dla Ciebie. I obiecuję Ci, że jeszcze w sobotę mnie zobaczysz przy swoim łóżku. Aha. I przyciągnę za sobą Vilberga. Czas chyba uratować Ci życie, co nie?
Powiedziałem Vegowi, żeby się Tobą opiekował. Mam nadzieję, że się spisuje i nie będę musiał przeprowadzać z nim poważnej, męskiej rozmowy.
Kocham Cię, wiesz? Kocham Twoje przewracanie oczami, Twoją nieodpowiedzialność, Twoją obsesję na punkcie herbaty, fakt że nie cierpisz większości seriali, które oglądam. A wiesz dlaczego? Bo wiem, że oglądasz je tylko po to, żeby ze mną być!
Kocham jak tłumaczysz mi zasady curlingu, bo w ogóle ich nie rozumiem, jak uczysz mnie jeździć na łyżwach i jak za każdym razem kiedy wracam cały wieczór leżymy pod kocem i oglądamy kolejny film z Oscarowej listy. Kocham życie z Tobą!
Więc bądź dzielna i spędźmy życie razem!
Twój Anders'

Odkładam list na kolana i spoglądam na Fanniego mokrymi od łez oczami. Obudziłam się za późno, żeby zdążyć go przeczytać przez powrotem Andersa z Falun. Tak jak obiecał, przyjechał ze złotym medalem na szyi.
A teraz patrzy na mnie niepewnie, siedząc w nogach łóżka. Ciszę przerywa tylko cichutkie pochrapywanie Vegarda, który przespał moment mojego obudzenia i nadal beztrosko śpi przytulony do mojego boku.
-Jesteś gotowa, żeby walczyć? - pyta spokojnie Fanni.
-Razem?
-Razem.
-Więc walczmy – uśmiecham się zamykając w uścisku dłoni jego dłoń.
Bo droga przebyta z najlepszym przyjacielem u boku, nigdy nie jest zbyt długa.


Bum! Dziesięć będzie epilogiem. Nie mogę Was dłużej trzymać w niepewności ;)
Zaraz potem przechodzimy do Mayeczki i Ryśka!
Kogo jeszcze nie było, tego zapraszam:
http://ironicones.blogspot.com/
Tymczasem idę tworzyć wyimaginowany świat Heinza Kuttina!
See ya!
Z.

piątek, 3 kwietnia 2015

Osiem.

Od tygodnia go nie ma. Siedem długich dni, w czasie których jedyne informacje jakie o nim mam pochodzą z wiadomości sportowych. Zajął piąte miejsce na małej skoczni. Cieszyłam się jak głupia do telewizora, marząc żeby być obok niego i móc wspólnie celebrować ten mały sukces.
W zasadzie przez chwilę przeszedł mi nawet taki pomysł przez głowę. W końcu miałam odłożonych trochę pieniędzy, a nawet gdyby ceny biletów lotniczych gwałtownie skoczyły w górę, zawsze miałam przy sobie kartę Fanniego. Od tego – w moim odczuciu – genialnego pomysłu odwiodła mnie moja siostra Lea.
-Chyba cię pojebało – oświadczyła dobitnie spadając na kanapę obok mnie i podając mi otwartą butelkę z piwem jabłkowym.
-Dlaczego? - mruknęłam nie kryjąc zdziwienia.
-Diana... Daj mu to na spokojnie przemyśleć.
-Więc jesteś po jego stronie? - spytałam podejrzliwie.
-Nie, uważam że jesteście parą zjebów.
Posłałam jej oburzone spojrzenie spod uniesionych brwi.
-Przynajmniej jestem szczera – prychnęła Lea biorąc łyka piwa. - Ani jedno ani drugie nie ma stu procentowej racji, ale i jedno i drugie po części jestem w stanie zrozumieć. Ciebie, że byłaś przerażona myślą, że Andreas wykorzysta całą sytuację, a jego że się wkurwił o to twoje księżniczkowanie...
-Wypraszam sobie!
-Wypraszać sobie możesz. Jesteście pierdolnięci i nikt z zewnątrz wam nie pomoże.
-Mogłabyś się wyrażać? - burknęłam.
-Pracuje z samymi facetami, ciesz się, że nie opowiadam ci szowinistycznych żartów – odpowiedziała szczerząc się do mnie jak nienormalna.
Lea pracuje na platformach wiertniczych, gdzie istotnie, otoczona jest samymi facetami. W związku z tym nasza mama co jakiś czas dzwoni do mnie z żalami, że język i zachowanie mojej siostry odstrasza wszystkich potencjalnych kandydatów na zięcia mojej wspaniałej rodzicielki.
-Co zamierzasz zrobić? - z rozmyślań wyrwał mnie niecierpliwy głos siostry.
-Chciałam do niego jechać, to powie...
-Bo to było idiotyczne – prychnęła. - Próbowałaś do niego dzwonić?
-Nie – mruknęłam próbując odlepić etykietkę z butelki po piwie.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Dupę w samolot już chciałaś wsadzać, ale zadzwonić i spytać co u niego to już nie łaska, tak?
-Dlaczego to ja mam pierwsza dzwonić? - oburzyłam się.
-Bo to przede wszystkim twoja głupota wam zaszkodziła.
-To on mnie traktował...
-A ty się na to godziłaś – ucięła dyskusję Lea i zanurzyła rękę w wielkiej paczce z chipsami. - Widzę, że przewracasz oczami.
Spojrzałam na nią oniemiała.
-Jesteś taka sama jak Fannemel! - wykrzyknęłam oskarżycielsko.
-A mimo to nas kochasz. Chyba jesteś masochistką, skoro jesteśmy tacy okropni a mimo to od nas nie uciekłaś – moja siostra prychnęła z pogardą i ponownie zatopiła rękę w aluminiowej paczce.
-Dlaczego jesteś taka opryskliwa?
Lea odstawiła na stolik butelkę z piwem i spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam gigantyczną troskę, a jednocześnie stanowczość.
-Bo ktoś musi w końcu tobą wstrząsnąć. Andersowi się nie udało, to ja to z dziką rozkoszą zrobię.

Anders Fannemel wszedł do domku norweskiej kadry i odłożył narty w wyznaczonym dla niego miejscu. Wyciągnął z kieszeni telefon i sprawdził, czy nie czekają na niego jakieś wiadomości. Dwa telefony od Einara, wiadomość od mamy, wiadomość od Toma. Nic od Diany. Od siedmiu dni. Od siedmiu pieprzonych dni nie dała znaku życia. Nagle po kręgosłupie przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz. Znak życia to w kontekście dziewczyny chorej na białaczkę nie najlepsze określenie.
-Zadzwoń do niej.
Anders odwrócił się i ujrzał za sobą zatroskaną minę Rune.
-Nie wiem o co wam poszło i nie chce wiedzieć – mruknął Velta – ale widzę jaki chodzisz przybity. Wystarczy zadzwonić.
-Niby tak – odpowiedział cicho Fannemel. - Ale z drugiej strony dlaczego to ja mam pierwszy zadzwonić?
Rune odłożył narty na swoją półkę i spojrzał uważnie na przyjaciela.
-Nie wiem co wywinęła Diana w ostatnich tygodniach, ale pomyśl co ty jej wywijałeś przez cztery ostatnie lata. A ona to dzielnie znosiła.
Po czym zabrał swoje rzeczy i poszedł zapakować się do kadrowego busa.
Anders chwilę myślał nad słowami Velty i ostatecznie przyznał mu rację. Wyciągnął z kieszeni telefon i szybko znalazł numer Diany. Kontakt opatrzony był zdjęciem dziewczyny. Z wyświetlacza patrzyła na Fannemela roześmiana blondynka, z kolorowym wiankiem we włosach.
Doskonale pamiętał dzień, w którym zdjęcie zostało zrobione. Było to w maju ubiegłego roku. Wracali właśnie z jakiegoś festiwalu i około trzydziestu kilometrów od domu zepsuł im się samochód. Anders oczywiście gotowy był kląć na czym świat stoi, ale Diana znalazła w tym pozytywną stronę. Dwie godziny gorącego popołudnia, w czasie których musieli zaczekać na pomoc drogową spędzili na śmianiu się, leżakowaniu pod drzewem i całowaniu.
Fanni uśmiechnął się do swoich wspomnień i nacisnął zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty sygnał nadal go nie zniechęcał, bo wiedział że jego dziewczyna uwielbiała tańczyć do dźwięku dzwonka zanim odebrała telefon. Szósty sygnał wprawił go już w lekką konsternację, a po ósmym postanowił się rozłączyć.
Próbował. Miał na to dowód. Tylko co to zmieniało?

-Zajebiście stary! - Jacobsen poklepał Fannemela po plecach z uznaniem. Anders uśmiechnął się tylko pod nosem przypatrując się brązowemu medalowi zwisającemu z jego szyi. Duża skocznia okazała się być dzisiaj życzliwa dla Fanniego i bez większych problemów zapewnił sobie miejsce na podium.
Ciekawe czy Diana to widziała? Czy zadzwoni? No, teraz to by już mogła...
Nie przeszedł nawet dziesięciu kroków, kiedy telefon w jego kieszeni zaczął uporczywie wibrować. Z sercem przy gardle Anders wyciągnął aparat i zamarł.
-Co jest? - spytał Velta, który po chwili zauważył że jego przyjaciel został z tyłu.
Cała drużyna zatrzymała się spoglądając wyczekująco na kolegę.
-Lea dzwoni – mruknął Anders głośno przełykając ślinę. - Lea nigdy do mnie nie dzwoni.
-No odbierz ten telefon – niemalże ryknął Bardal.
Fanni niepewnie nacisnął zieloną słuchawkę.
-Lea?
-Cześć Anders – głos dziewczyny był roztrzęsiony ale twardo próbowała zachować spokój.
-Coś się stało? Coś z Dianą?
-Anders, proszę cię, spokojnie. Diana dzisiaj trafiła do szpitala. Jest nieprzytomna...
-Który szpital? - przerwał jej chłopak.
-Zawieźli ją do Oslo.
-Będę.
I rozłączył się. Podniósł wzrok na oniemiałych kolegów z drużyny i sztabu.
-Nie wiem jak to zrobimy, ale muszę się szybko dostać do Oslo.

Drogę z lotniska do szpitala pamiętał jak przez mgłę. Krzyczał na Einara, żeby przyspieszył, znalazł objazd... ale sam przed sobą musiał przyznać, że brat robił wszystko żeby jak najszybciej dostarczyć go do szpitala.
-Diana Larsen – wyrzucił z siebie szybko dopadając do rejestracji.
-Słucham? - starsza pielęgniarka spojrzała na niego zdziwiona.
-Szukam Diany Larsen.
-Jest pan z rodziny?
-Jestem jej chłopakiem.
-Niestety, tylko rodzina... - zaczęła przepraszająco kobieta, ale przerwał jej stanowczy głos dochodzący z boku.
-W porządku, niech wejdzie.
Anders odwrócił się w stronę, z której pochodził głos. Przed nim stała roztrzęsiona Lea walcząca sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Podszedł do niej szybkim krokiem i mocno przytulił.
-Szybko ci poszło – usłyszał cichy szept gdzieś przy swoim uchu.
-Austriacy użyczyli swojego red bulla. Samolot w sensie – dopowiedział widząc zdziwioną minę dziewczyny. - Gdzie ona jest?
Ruchem ręki pokazała mu żeby poszedł za nią. Skręcili korytarzem w lewo i po przejściu kilkunastu kroków usłyszeli błagalny, cichutki głos.
-Chce zostać, mamo.
-Diana musi odpoczywać.
-Ale mamo... Anders!
Vegard ruszył biegiem w stronę chłopaka, który chwilę później podniósł go na ręce.
-Niech zostanie – mruknął do matki chłopca.
-Na pewno? - dopytywała kobieta kapitulując. - Odstawicie go później do jego sali?
Lea skinęła nieznacznie głową pozwalając Andersowi wejść do sali jako pierwszemu.
Diana leżała na łóżku w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej położyli ją lekarze po przyjęciu. Była blada jak ściana, a usta miała sine. Jedynie aparatura, do której była podłączona dawała pewność, że dziewczyna nadal żyje.
Fanni postawił Vegarda na ziemi i usiadł na brzegu łóżka dziewczyny. Chwycił pomiędzy swoje dłonie jej bladą rączkę, uważając żeby nie dotykać zbyt gwałtownie wenflonu, która Diana miała podłączony.
-Jak źle, że tu leżysz... - mruknął jakby sam do siebie.
Vegard w tym czasie wdrapał się na łóżko od drugiej strony. Spojrzał niepewnie na Andersa, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.
-Pytaj – zachęcił go Fanni.
-Co jeśli Diana... No wiesz.
-Ona nie umrze Vegard. Anioły nie umierają, zapomniałeś?



Urgh. No nie wiem. Coś mi nie pasuje w tym tekście, ale zdając sobie sprawę z przerw jakie Wam ostatnio zapewniam postanowiłam dodać rozdział i zdać się na Waszą opinię.
Ściskam,
Z.

środa, 11 marca 2015

Siedem.

Niektórzy porządnie nakopią mi w tyłek, za to co za przeczytacie w rozdziale poniżej, ale trudno :) żeby była tęcza, musi najpierw przejść burza, prawda? a przecież wszyscy chcemy tęczy!
A! Jakbyście byli ciekawi czym zajmę się po zakończeniu tej historii, to tu przedstawiam Wam mały przedsmak:
http://ironicones.blogspot.com/
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i poczekacie na ciąg dalszy :)
Ściskam Was mocno, 
Z.


Wysiadł z samochodu i poszedł do domu. Tak po prostu. Nie odezwał się do mnie ani słowem, od czasu kiedy Vilberg oznajmił, że może być dawcą. Zabrał swoje rzeczy i w ciszy wyszedł z sali odprowadzany wzrokiem przez wszystkich obecnych. Przez chwilę myślałam, że mnie tam zostawi, ale poczekał aż wsiądę do samochodu i dopiero wtedy odjechał. Przez całą drogę milczał, tępo wpatrując się w drogę. Wjechał na osiedle, zaparkował i bez słowa wyjaśnienia wysiadł.
Zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam za nim. Siedział na kanapie w salonie i wpatrując się w ścianę popijał wodę.
-Powiesz mi co się stało? - spytałam, nie wytrzymując w końcu napięcia między nami.
-Vilberg może być dawcą, co? - odpowiedział pytaniem nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
-Tak powiedział.
-Przecież wszyscy z drużyny badali się z półtóra miesiąca temu.
Przełykam powoli ślinę zastanawiając się co mam mu powiedzieć.
-A ty o mało nie przybrałaś koloru ściany, kiedy Vilberg przekazał radosną nowinę – kontynuuje i w końcu rzuca mi mało zainteresowane spojrzenie.
-Co mam ci powiedzieć? - szepczę zrezygnowana.
-Powiedz mi... Powiedz dlaczego Vilberg nie przebadał się wcześniej? - pyta sucho.
Spoglądam w jego oczy, w których czai się jakaś dziwna wściekłość... A może nawet słabość?
-Skąd mogę...
-Diana do cholery! - krzyczy wstając. - Myślisz, że nie wiem? Myślisz, że jestem na tyle ślepy, że nie widziałem jak zaraz po moim przyjściu do kadry Vilberg wokół ciebie skakał?! Myślisz, że dlaczego nigdzie cię ze sobą nie zabierałem jak gdzieś wychodziliśmy?
-Przestań na mnie krzyczeć...
-Powiedz mi dlaczego, to przestanę.
Podchodzę do blatu i z szafki wyciągam szklankę, do której chwilę później nalewam wody. Upijam sporego łyka i ponownie odwracam się w stronę Andersa.
-Dlaczego Vilberg nie przebadał się wcześniej? - pytam tonem tak spokojnym, że aż zaskakuję tym sama siebie. - Bo go o to poprosiłam.
-Co proszę? - rzuca rozbawionym tonem Fanni. - Coś ty właśnie powiedziała?
-Andreas Vilberg nie przebadał się wcześniej na moje wyraźne życzenie.
-Ty chyba nie mówisz poważnie.
-Nigdy w życiu nie mówiłam bardziej serio – oznajmiam i siadam obok niego.
-Diana, co... - zaczyna Fanni, ale głos więźnie mu w gardle. - Czy ty jesteś normalna?!
Nie odpowiadam, tylko biorę kolejnego łyka wody.
-Rzuciłem dla ciebie wszystko – zaczyna wściekle Anders. - Rzuciłem treningi, zawody, spotkania ze znajomymi. Zrobiłem dla ciebie wszystko co mogłem, czekając aż to się skończy i będziemy mogli wrócić do normalności. Czekałem aż będziemy mogli wziąć ślub nie bojąc się, że każdy dzień będzie twoim ostatnim. A ty po tym wszystkim masz czelność mi powiedzieć, że wybierałaś sobie kto może, a kto nie może cię uratować?!
-To nie tak...
-A jak?! No powiedz!
Biorę głęboki oddech i spoglądam na niego mokrymi od łez oczami.
-Nie chciałam mu niczego zawdzięczać.
Tym razem to Anders przez chwilę nie wie co powiedzieć. Patrzy na mnie niepewnie, jakby nie dowierzał własnym uszom.
-Nie rozumiem – wyrzuca z siebie w końcu.
-Tak jak sam wspaniałomyślnie zauważyłeś – zaczynam ironicznie, co niekoniecznie spotyka się z aprobatą ze strony Fanniego – Vilberg się do mnie przystawiał. Na początku brałam to za przejaw zwykłej sympatii, ale on się robił coraz bardziej jednoznaczny. Więc zaczęłam go unikać, aż pewnego wieczoru spotkałam go w parku, kiedy biegałam. Zaczęły się jakieś przepychanki słowne i powiedziałam mu wprost, że ma się odpieprzyć, że jestem z tobą i jest mi z tobą dobrze. Wytknęłam mu, że jego zachowanie jest strasznie dwulicowe, że jesteś jego kumplem i że jak on tak może. A wiesz co on mi wtedy powiedział? - rzucam prowokująco na sam koniec.
-Co?
-Że nic o tobie nie wiem.
Czuję jak wściekłość Anders powoli słabnie. Chłopak znowu siada na kanapie i bierze łyka wody.
-W jakim sensie? - pyta w końcu.
-W każdym – odpowiadam beznamiętnym głosem. - Że jesteś egoistą, że nigdy nie będę stała dla ciebie na pierwszym miejscu, że bardziej liczą się twoje osiągnięcia sportowe. I wiesz co? Było tak Fanni. Siedziałam tu tydzień po tygodniu, czekając aż wrócisz z zawodów, a kiedy już wracałeś traktowałeś mnie tak obojętnie, że chciało mi się płakać z bezsilności. Ale kocham cię i czekałam aż nadejdzie 'mój' moment w twoim życiu. I przyszedł. Szkoda, że razem z białaczką.
-Co...
-Daj mi skończyć. Strasznie mnie zabolało co powiedział Vilberg. Odpyskowałam mu coś na koniec i wróciłam do domu. Pustego domu, bo ty znowu byłeś gdzieś z chłopakami. Płakałam cały wieczór, a rano udawałam, że nic się nie stało. Moja własna chora duma nie pozwalała mi przed sobą przyznać, że Vilberg miał rację. I do tej pory nie pozwala. Dlatego nie chciałam, żeby się badał, bo bałam się, że będzie mógł być dawcą. I wtedy on da mi coś, czego ty nigdy nie będziesz mógł. Będę mu zawdzięczać życie.
Przez chwilę siedzimy w milczeniu. Ja patrzę na niego a on na swoje dłonie. W końcu podnosi smutny wzrok na mnie.
-Naprawdę uważasz, że nie byłaś dla mnie ważna?
-Może i byłam – wzruszam ramionami – ale nigdy nie dałeś mi tego odczuć.
-Myślałem, że się znamy i wiesz, że nie jestem typem który będzie się rozczulał i pocieszał.
-Moment, moment. Co to znaczy 'myślałem, że się znamy'? - pytam zaskoczona.
-Bo może my nic o sobie Diana nie wiemy – tym razem to on wzrusza ramionami. - Może jesteśmy ze sobą z przyzwyczajenia? Nie masz żadnego porównania, bo nie miałaś faceta przede mną, a i tak jest ci źle.
-Nie jest mi źle, tylko...
-Może teraz nie. Ale było. I masz o mnie zdanie jakie masz.
-Anders, do czego ty zmierzasz? - przyglądam mu się niepewnie.
-Dostałem na twarz za dużo informacji jak na jeden dzień – odpowiada cicho i rusza w kierunku garderoby. Po chwili słyszę, że wyciąga z dołu szafy torbę sportową.
-Co ty robisz? - pytam stając w drzwiach. Fanni wrzuca do torby koszulki, spodnie, bieliznę i dwie bluzy.
-Muszę to sobie wszystko poukładać – mruczy wymijając mnie i kieruje się do łazienki po kosmetyki.
-Gdzie będziesz? - pytam, powoli przełykając ślinę i walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać.
-Nie wiem – wzrusza ramionami. - Może u któregoś z chłopaków. Może pojadę do hotelu. A może do brata.
-Przecież Einar mieszka w Oslo – szepczę z lekko wyczuwalnym wyrzutem.
-No i? - ton Andersa jest tak lekceważący, że aż zaczyna mi się robić głupio, że w ogóle o cokolwiek spytałam.
Chłopak chodzi po mieszkaniu i zbiera swoje rzeczy. Zabiera telefon, tablet, laptopa i kilka czasopism ze stołu. Wyjmuje z szafki paczkę swoich ulubionych płatków śniadaniowych i paczkę kawy o smaku orzechowym. Pakuje wszystko do torby, w której chwilę wcześniej zniknęły jego ubrania. Po chwili odwraca się do mnie i kładzie na stole swoją kartę płatniczą.
-Za dwa dni przyjdą rachunki. Zapłać.
-Zostawiasz mnie? - pytam cicho, w czasie kiedy on zakłada buty.
-Poradzisz sobie, jesteś dużą dziewczynką – mruczy wciągając na siebie rękawy od kurtki. - Masz dawcę, masz mieszkanie, masz kartę. Przeżyjesz.
-Ale...
-Dbaj o siebie Diana – rzuca i podchodzi do mnie. Po chwili czuję jego ciepłe wargi na swoim policzku. A potem wychodzi. Tak po prostu znika. A wraz z jego zniknięciem znika jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa i ciepła.


Nie ma go. Nie ma go od trzech dni. I mam wrażenie, że są to najdłuższe trzy dni w moim życiu. Rano wstaję w pustym mieszkaniu, a wieczorem wracam do pustego mieszkania. Wszędzie napotykam się na jego najróżniejsze rzeczy, nawet takie, których nigdy wcześniej nie widziałam. Wiem, że zatrzymał się u Velty, bo Rune wysłał mi smsa z informacją, jeszcze tego samego dnia, w którym Anders zniknął. Pocieszam się myślą, że przynajmniej jest w Lillehammer.
Jednocześnie zastanawiam się czy przeżywa takie same katusze jak ja. Gdziekolwiek nie pójdę pytają mnie co u Andersa, czy jedzie do Falun na mistrzostwa, każą pozdrowić. Ja wtedy robię dzielną minę, zapewniam że wszystko u niego dobrze, przyjmuję życzenia dla niego i z zaciśniętymi ustami wychodzę najszybciej jak się tylko da.
-... i kazali mi przejść na dietę przed przeszczepem! Diana... Czy ty mnie słuchasz?
Czuję szturchnięcie w ramię i spoglądam na Vegarda siedzącego obok mnie na jego szpitalnym łóżku.
-Tak, dieta. Słyszałam.
Chłopiec przygląda mi się podejrzliwie i odkłada kostkę rubika, którą do tej pory bawił się w czasie swojego monologu.
-Anders zabiera mnie do Falun.
Gwałtownie odwracam głowę w jego stronę i patrzę mu prosto w oczy.
-Anders jedzie do Falun?!
-Nie wiedziałaś?
-A skąd... Nie, nie wiedziałam – rzucam cicho i z powrotem kieruje swój wzrok w ścianę naprzeciw mnie.
-Okeeej – chłopiec całym ciałem odwraca się w moją stronę. - Co nabroiłaś?
-A skąd pomysł, że to ja coś nabroiłam? - pytam oburzona.
-A kto? Anders? No proszę cię.
-Chyba mnie zostawił – wzruszam ramionami i zapadam się głową jak najniżej w dół.
-Tak czułem – rzuca poważnie. - Był u mnie wczoraj, dlatego wiem że jedzie do Falun – wyjaśnia mi. - Ale wygląda jeszcze gorzej niż ty, jeśli cię to pocieszy.
Już chce ironicznie rzucić, że tak pewnie, nic mnie bardziej nie pociesza, ale po chwili uświadamiam sobie, że cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją winą, a naskakiwanie na czteroletnie dziecko byłoby jedynie potwierdzeniem mojej porażającej głupoty.
Jedzie do Falun... Czyli jest w formie. Aż dziw, nie trenował przecież tyle tygodni. A może to złość motywuje go do ćwiczeń i walki?
-I zabiera cię ze sobą? - pytam po chwili.
-Nie – zaprzecza ruchem głowy Vegard. - Chciałem cię tylko podpuścić. Podejrzewałem, że nie wiesz, a nie wiedziałem jak inaczej to sprawdzić.
-Ciebie w przyszłości powinien zatrudnić norweski wywiad – przewracam oczyma.
-To nie dla mnie – uśmiecha się pogodnie i znowu zaczyna się bawić kostką rubika. - Będę skoczkiem. Jak Anders.


23:25. Jeszcze tylko jedna strona i idę spać. Przerzucam kartkę i sięgam ze stolika kubek z herbatą. Chwilę później słyszę szczęk kluczy i czuję jak moje serce na chwilę zamiera. Bo klucze mogą oznaczać tylko jedną osobę.
Po chwili Anders wchodzi do salonu, w którym siedzę i bezradnie mi się przygląda.
-Czemu nie śpisz? - pyta podchodząc bliżej i przysiadając na stoliku.
-Czytam – mruczę siląc się na spokojny ton.
-Powinnaś odpoczywać – zauważa.
-Uwierz mi, nie przemęczam się.
Fanni otwiera buzię, żeby coś powiedzieć ale po chwili chyba stwierdza, że to nie ma sensu bo robiąc zrezygnowaną minę zamyka usta.
Kulę się pod kocem, bojąc się, że Anders zamierza znowu krzyczeć i wpatruję się w niego w milczeniu. Ale on nie zamierza krzyczeć.
-Jadę do Falun – oznajmia w końcu.
-Wiem. Vegard mi powiedział – odpowiadam na jego nieme pytanie.
-No tak. Byłem u niego. - mruczy. - Przyjechałem po sprzęt.
Skinieniem głowy oznajmiam, że przyjęłam do wiadomości.
-A jak się czujesz? - pyta widząc, że nie jestem zbyt chętna do zwierzeń.
-Dobrze. Byłam dzisiaj na badaniach. Wszystko wyszło w normie, więc zaczynają mnie przygotowywać do przeszczepu.
-To dobrze – rzuca zamyślony i delikatnie kiwa głową. - Dobra, zabieram sprzęt i ci nie przeszkadzam.
-Ty mi nigdy nie przeszkadzasz – mruczę cicho, ale wiem że mnie słyszy.
Chłopak wstaje i rusza do maleńkiego pokoiku, całego zawalonego jego nartami, butami, kombinezonami i wszystkim co potrzebne skoczkowi. Wybiera kilka par nart, pakuje dwie pary butów do pokrowców, a do sportowej torby z którą przyszedł pakuje kask, rękawiczki i gogle.
-A właśnie. Jakiś list do ciebie przyszedł – przypominam sobie, w chwili kiedy zapina swoje pakunki. - Tam leży.
Anders podchodzi do wskazanej przeze mnie półki i rozrywa kopertę.
-Rachunek... - mruczy pod nosem.
-Daj, zapłacę – proponuję i wyciągam dłoń w jego stronę.
-Nie, nie. Ten zapłacę sam – rzuca i szybko chowa list do kieszeni kurtki.
Niewyobrażalna fala smutku rozlewa się po moim sercu w momencie kiedy dochodzi do mnie, że ma przede mną jakieś tajemnice, że nie o wszystkim chce mi powiedzieć.
-Potrzebujesz czegoś? - pyta Fanni zarzucając sobie torbę na ramię.
-Tak. Żebyś wrócił.
Anders zastyga bez ruchu i przygląda mi się ze smutkiem w oczach. Po chwili podchodzi do mnie i ucałowuje w czoło.
-Porozmawiamy jak wrócę z Falun. Gdybyś czegoś potrzebowała zadzwoń do Einara.
-Przecież Einar mi teraz nie pomoże – prycham.
-Pomoże. Nikt poza Rune nie wie, że się pokłóciliśmy. A i jemu niewiele powiedziałem.
-Kiedy wracasz? - pytam, kiedy rusza w kierunku drzwi.
-Za dwa tygodnie – odpowiada i wychodzi na mroźne, nocne powietrze Lillehammer.
Dwa tygodnie. Dwa długie tygodnie bez żadnej szansy na poprawę sytuacji.

sobota, 21 lutego 2015

Sześć.

Zakładam przez głowę bluzę Fanniego i rzucam ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze. Sięgam po szczotkę leżącą w koszyku na półce i kilkoma szybkimi ruchami przeczesuje włosy. Odruchowo zaraz po czesaniu spoglądam na szczotkę i zamieram. Cała zapełniona jest długimi blond włosami. Próbuję sobie przypomnieć czy wczoraj ją wyczyściłam, ale jestem prawie pewna, że to zrobiłam. Niechętnie podnoszę dłoń do góry i przeczesuje palcami włosy. Między palcami pozostaje mi mnóstwo pojedynczych włosów.
-Fanni.... - krzyczę łamiącym głosem i czuję, że do oczu zaczynają mi napływać łzy.
Po chwili drzwi od łazienki się uchylają i pomiędzy nimi, a framugą pojawia się zaczerwieniona od mrozu twarz Andersa.
-Co się stało? - pyta, zauważając moje przerażenie w oczach.
Nic nie mówiąc wyciągam ku niemu dłoń i pokazuję co w niej trzymam.
-Włosy? - dziwi się.
-Włosy. Moje włosy. Z głowy. Zaczynają wypadać...
-Diana, to tylko włosy – Fanni wchodzi do łazienki i przyciąga do siebie. - Odrosną...
-Nie rozumiesz – burczę odpychając go od siebie.
-Masz rację. Nie rozumiem. Jak dla mnie możesz być nawet łysa. I co? Bardziej mnie martwi, że chudniesz, niż to że wypadło ci kilka włosów.
-Kilka włosów... – prycham niezadowolona i wychodzę z łazienki wycierając łzy w rękaw od bluzy.
-Spójrz w lustro i zobaczy czy widzisz brak tych kilku włosów czy nie – krzyczy za mną Anders. - A zaraz potem podnieś bluzę i zobacz czy widzisz, że ci żebra wystają czy nie. I skończ histeryzować.
Odwracam się i rzucam mu oburzone spojrzenie. Jest spokojny. Nad wyraz spokojny. Otwieram usta, żeby mu odpowiedzieć, ale nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.
-No co? - pyta prowokacyjnie. - Co chciałaś powiedzieć?
-Nic – mruczę i idę do kuchni zaparzyć sobie kawę.
-Koniec pierdolenia Diana – słyszę jego głos z korytarza i po chwili pojawia się w drzwiach. - Jeśli wymagasz ode mnie żebym był twardy, to ja będę wymagał od ciebie tego samego. Są rzeczy ważne i ważniejsze i czas najwyższy mój drogi dzieciaczku, żebyś się nauczyła je rozróżniać.
-Nie jestem dzieckiem – szepczę, rzucając mu spojrzenie spode łba.
-A to co właśnie było? - prycha. - Nie jestem dzieckiem – parodiuje mnie przybierając taką samą pozę jak ja chwilę wcześniej. Wzdycham głęboko robiąc niezadowoloną minę. - Kocham cię ponad wszystko, ale momentami mnie najzwyczajniej w świecie rozpierdalasz Diana. Nie rozwalasz, nie przerażasz. Najzwyczajniej w świecie rozpierdalasz. Odwadniasz się, ale twoim głównym zmartwieniem jest to, że ci włosy wypadają. Vegardowi byś gwiazdkę z nieba dała, ale o siebie to już nie łaska zadbać.
-Nie mieszaj w to Vegarda – rzucam ostrzegawczo.
-Nie mieszam. Przynajmniej nie w negatywnym sensie. Uwielbiam tego małego, ale ważniejsza dla mnie jesteś ty. Więc bądź tak dobra i posłuchaj tych wszystkich złotych rad, które dajesz Vegardowi, ok?
Przewracam oczami. Fanni wzdycha głęboko i podchodzi do mnie. Wyciąga mi z ręki kubek z kawą i odstawia na blat, żeby zaraz potem objąć mnie na wysokości bioder.
-Ok? - ponawia pytanie.
-Ok.
-Mądra dziewczynka – daje mi buziaka w czoło i rozluźnia uścisk. - A jak masz zamiar pić tyle kawy to weź magnez. I nie przewracaj oczami, bo ci kiedyś zostanie taka głupia mina.


Podjeżdżamy z Fannim pod halę treningową w Lillehammer. Na parkingu jest już mnóstwo samochodów, co oznacza że zawodnicy są już na treningu. My mieliśmy się na nim pojawić tylko ze względu na Vegarda, który zgodnie z obietnicą Andersa został zabrany przez Alexa na obóz treningowy. Wysiadamy z samochodu i szybkim krokiem przechodzimy do budynku. Z daleka słychać śmiech Toma i głos Rune, który próbując przekrzyczeć rżącego Hilde przekazuje jakieś informacje. Po chwili sprawa się wyjaśnia. Po wejściu na salę zauważamy Stjernena leżącego pomiędzy dwoma zjazdami imitującymi rozbieg. Tom z kolei leży na materacu i kwicząc w niebogłosy zagłusza Veltę, który tłumaczy Vegardowi, że nie należy brać przykładu z Andreasa.
-Diana! - Vegard zauważa nas i zrywa się z materaca, żeby nas uściskać.
Nachylam się do niego i kiedy już mam go w swoich ramionach podnoszę wysoko do góry.
-Ciężki zawodnik się z ciebie zrobił – prycham poprawiając ręce, żeby pewniej go trzymać.
-Albo ty masz coraz mniej siły – rzuca niewinnie Fanni i odchodzi, żeby przywitać się z kolegami.
-Nie chudnę już – odpowiada mi z dumą Vegard. - Od tygodnia moja waga stoi w miejscu.
-Widzisz, jak dobrze! - uśmiecham się i odstawiam na ziemię.
Przez chwilę łapię się na tym, że analizuję czy Anders nie miał czasem racji. Może rzeczywiście mam coraz mniej siły, skoro Vegard twierdzi, że nie przytył?
-Co tu się stało? - wskazuję na Stjernena, żeby szybko zmienić temat.
-Andreas stracił równowagę w czasie zjazdu i przejechał czołem po ziemi – śmieje się Bardal. - A tak się wyrywał, że on pokaże Vegardowi jak ma to zrobić. Bo mały miał ćwiczyć z Horlem imitacje skoków – wyjaśnia mi po chwili. - W związku z czym Rune poczuł się w obowiązku, żeby wyjaśnić Vegowi, że Stjernen tak naprawdę gówno wie.
-Chodź młody, ja ci to pokaże – rzuca Fanni i zdejmuje bluzę. - Ty Stjernen też rzuć okiem – prycha śmiechem i po drodze na prowizoryczny rozbieg przybija Tomowi piątkę.
Wchodzi na górę i cały czas trzymając się uchwytów przy ścianie ustawia stopy na czymś co wygląda jak malutkie deskorolki. W pełnym skupieniu puszcza uchwyty i zaczyna zjeżdżać w dół niczym po prawdziwym rozbiegu. W odpowiednim momencie wybija się i ląduje na wyciągniętych w górę rękach Horla.
-Prościzna – kwituje Anders, a Vegard z dzikim entuzjazmem ładuje się na górę. - Poczekaj chwilę. Eeeej, lotnik! Sekunda!
Podbiega z jednej strony do chłopca, a z drugiej strony zjawia się Rune.
-Trzymaj się mocno – mruczy Velta podając Vegowi uchwyt ze ściany. Razem z Fannim ustawiają mu odpowiednio stopy na podestach. - Stoisz pewnie? - pyta Rune ostrożnie puszczając chłopca.
-Wydaje mi się, że tak – odpowiada mały.
-Nie martw się, najwyżej cię złapiemy, nie damy ci skończyć jak Stjernenowi – śmieje się Anders. - Puszczaj się!
Vegard wyciąga rączki z uchwytów i zaczyna zjeżdżać, ale po chwili prawa noga wyjeżdża mu trochę przed lewą i chłopiec wpada prosto w uścisk Velty.
-Pierwsze koty za płoty – uśmiecha się Rune. - Musisz pilnować nóg, żeby jechały w jednej linii. Ładuj się na górę.
-Mogę jeszcze raz? - pyta z nadzieją Vegard.
-Będziesz próbował tak długo, aż ci się uda – oznajmia Stoeckl ojcowskim tonem. - Masz cztery dni, żeby mnie przekonać, że warto na ciebie postawić!
-Może trener zabierze cię nawet na mistrzostwa świata... - rzuca śpiewnym tonem Tom, ale po chwili się uspokaja pod chłodnym spojrzeniem Alexa.
-Może nawet. Wezmę go na twoje miejsce, bo skaczesz ostatnio jak siedem nieszczęść.
-Jeden zawodnik, a jak za siedmiu! - wykrzykuje Hilde. - Widział trener jakie szczęście...
Zauważa jednak wzrok Stoeckla i rusza w kierunku lin do ćwiczenia równowagi. W tym czasie Vegard zdążył się wdrapać z powrotem na górę, a Rune i Fanni po raz kolejny ustawili mu stopy na podestach. Horl przykucnął przy końcu rozbiegu i w końcu chłopiec ruszył. Najwyraźniej wziął sobie do serca uwagę Velty, bo tym razem nie było żadnego problemu z nogami. Problem pojawił się dopiero na końcu, bo chłopiec zapomniał się wybić i wjechał prosto w Thomasa.
Na sali zapadła cisza, bo wszyscy wstrzymali oddech żeby zobaczyć, czy obaj pozbierają się po tej małej kraksie. Vegard przekulał się po materacu w bok, a Horl podniósł do siadu trzymając się za nos, z którego leciała mu krew. W momencie kiedy wszyscy zrozumieli, że nic im się nie stało chłopcy ryknęli śmiechem i zaczęli przybijać Vegowi piątki, gratulując mu załatwienia jednym ciosem z główki ich serwisanta.
-Dajcie mi chwilę, zaraz do was wrócę – mruczy Thomas i wychodzi do łazienki, żeby umyć twarz.
-Przepraszam... - szepcze Vegard i widać po jego minie, że jest przerażony. - Ja się tak skupiłem na tych nogach, że zapomniałem...
-Nikt ci nie ma za złe – przerywa mu Rune. - Właź na górę. Nie ma Thomasa, to ja cię złapię.
Rusza w kierunku końca rozbiegu, a Anders po upewnieniu się, że Vegard jest przygotowany do zjazdu, podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramieniem.
-Ruszaj – nakazuje Fanni i chłopiec wyciąga dłonie z uchwytów. Zaczyna zjeżdżać i kiedy jest przy samym końcu mocno się wybija, żeby zaraz potem wylądować na wyprostowanych rękach Velty.
-Brawo! - Stoeckl jest wyraźnie zadowolony i głośno klaszcze w dłonie. - Anders, czy mógłbym cię o coś prosić? - pyta ciszej odwracając się w naszym kierunku.
-Jasne – wzrusza ramionami Fanni.
-Chcę, żebyś przyszedł jutro na skocznie.
-Nie.
-Dlaczego?
-Powiedziałem, że dopóki Diana nie będzie zdrowa...
-Wiem – przerywa mu Alex. - Ale ja naprawdę nie mam na kogo postawić na mistrzostwach. Pewniakami są Rune i Bardal. A ja potrzebuję czterech pewniaków.
-Przecież ja nie trenuje od tygodni – prycha Fanni.
-Więc przyjdź i mi udowodnij, że się nie nadajesz.
Uśmiecham się pod nosem. Stoeckl to mały psycholog; wie jak podejść Andersa żeby osiągnąć to co chce. Po minie Fanniego wiem, że zamierza powiedzieć, że przyjdzie, ale nie jest w stanie tego zrobić, bo drzwi od sali otwierają się z impetem i pojawia się w nich Andreas Vilberg.
-Diana! Miałem nadzieję, że cię tu spotkam! - krzyczy z uśmiechem.
Patrzę na niego zdezorientowana, a w całej sali zapada cisza.
-Właśnie wracam ze szpitala! Znaleźli ci dawcę!
-O mój Boże! - wykrzykuję piskliwym głosem, a w moich oczach momentalnie pojawiają się łzy. - Skąd?
-Z Norwegii.
-Wiesz kto to? - pytam z nadzieją.
-Wiem. Ja.


************

Kochani!
Dzięki Wam T&M i Heinz dostali się do trzeciego etapu konkursu na bloga roku. 
Z całego serca dziękuję każdemu, kto na nich zagłosował, bo to niewyobrażalny komplement dla mnie.
Gdybyście mieli ochotę to tu możecie na nich zagłosować w decydującej fazie :)
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Ściskam, 
Z.