Jedna łza. Potem druga, trzecia,
czwarta i kolejne.
Wyjrzałam przez okno na zaśnieżone
Lillehammer oświetlone kilkoma latarniami. Światło z tych latarni
padało strumieniami po naszej sypialni, po podłodze, po łóżku,
po jego plecach.
Jakaś grupka właśnie wracała do
domu, śmiali się i z entuzjazmem coś sobie opowiadali. Byli
szczęśliwi. Prawie tak jak my kiedyś.
Nie umiem powiedzieć nic o naszym
związku: czy jest dobry czy zły. Nie umiem, bo nigdy w innym nie
byłam. Jesteśmy razem od sześciu lat, mieliśmy po siedemnaście gdy poszliśmy na pierwszą randkę. Oboje uczyliśmy się wtedy w
Oslo, chodziliśmy do kawiarni, na lodowisko, do kina. Było
magicznie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Potem on postawił wszystko na jedną
kartę: na skoki. A ja byłam z nim szczęśliwa, więc wyjechałam
razem z nim. I tak oto siedzę czwarty rok w Lillehammer. Studiuję,
piszę dla lokalnej gazety i wiernie czekam, kiedy go nie ma.
Czasem zadaję sobie pytanie czy jestem
szczęśliwa w Lillehammer. Odpowiedź prawie zawsze zależy od
mojego humoru. Raz wylewam litry łez lamentując, że się tu męczę,
że potrzebuje szybszego życia, większego miasta, że nigdy nie
zrobię kariery. Innym razem z kolei czuję, że jest to
najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Czekam na niego w naszym
niewielkim, przytulnym mieszkaniu, pijąc herbatę i czytając
książkę.
A od czego zależy mój humor? Od tego
jak nam się układa. A tu bywa bardzo różnie.
Najszczęśliwsi byliśmy jeszcze w
Oslo. Pierwsze dwa lata naszego związku były idealne. Dlatego też
zdecydowałam się wspierać jego sportową karierę i pojechałam z
nim do Lillehammer.
'Tam też mają uczelnię' myślałam
sobie wtedy.
Ale kiedy tylko on zaczął odnosić
sukcesy w sporcie, nasze relacje zaczęły się rozluźniać.
Zgrupowania, treningi, wyjazdy, wyjścia
z kumplami. Zawsze było coś ważniejszego.
To ile razy mnie wystawił i ile razy
przez niego płakałam to materiał na osobną opowieść.
Zaczęły się kłótnie, trzaskania
drzwiami i niekończące się wzajemne pretensje. Wielokrotnie byłam
już spakowana i gotowa do powrotu do Oslo. Ale on zawsze mnie
zatrzymywał. Był wtedy taki jaki powinien być. Obiecywał, że
wszystko się zmieni, że będziemy razem spędzać więcej czasu, że
będzie mnie zabierał częściej na konkursy. Obiecywał zawsze. Nie
zmienił się nigdy.
Raz pokłóciliśmy się tuż przed
jego wyjazdem na zgrupowanie. W czasie jego nieobecności spakowałam
się i wróciłam do Oslo. Przyjechał po mnie po kilku dniach,
wytłumaczył spokojnie dlaczego powinnam z nim wrócić, znowu
obiecał że się zmieni. A ja znowu uwierzyłam.
Chyba nigdy mnie to nic nie nauczy.
Wzięłam głęboki wdech, żeby
uspokoić nierówny oddech i delikatnie zeskoczyłam z parapetu.
Położyłam się na łóżku obok niego i po chwili poczułam jak
przytula mnie od tyłu.
Jutro będzie nowy dzień. Oby był
lepszy od poprzedniego.
- Diana, nie widziałaś moich spodni?
- Których?
- Kadrowych!
- Nie!
Wzięłam łyka kawy. Moje dłonie
zawisły nad klawiaturą, żeby napisać dalszy ciąg artykułu na
temat turystyki w Lillehammer i okolicach, ale nie mogłam wymyślić
nic mądrego.
- A szarych dresowych?
- Na litość boską, Fanni! Otwórz
szafę i sprawdź!
Wszedł do kuchni ze zdziwioną miną.
- O co ci znowu chodzi?
- O nic! Próbuję skończyć artykuł,
a ty mnie non stop pytasz o rzeczy, które mógłbyś sam załatwić!
- Uprzejmie przepraszam, że przerwałem
– mruknął zdenerwowany i wyszedł.
I tak jest prawie zawsze kiedy Anders
wyjeżdża. Pakuje się w biegu, niczego nie może znaleźć, a potem
wychodzi na to, że wszystko jest moją winą, bo ja nie chciałam mu
pomóc. Tylko, że ja też mam swoje życie, swoje zobowiązania i
swoje problemy.
Zatrzasnęłam laptopa i ruszyłam w
kierunku garderoby. Ominęłam stojącego w niej blondyna i uważnie
przyjrzałam się szafie ze spodniami.
- Kadrowe – mruknęłam podając mu
parę czarnych spodni z najniższej półki. Podniosłam wzrok i z
regału wyżej wyciągnęłam dwie pary dresowych spodni. - Coś
jeszcze?
- Skarpety do butów narciarskich.
Przeszłam kawałek do szuflady i
wyciągnęłam kilka par skarpet zwiniętych w kłębki.
- Proszę.
- Dziękuję – mruknął i zaczął
ładować wszystko do torby. - Diana?
Odwróciłam się w drzwiach i
spojrzałam na niego wyczekująco.
- Przepraszam. Za to co powiedziałem.
Wiem, że też masz pracę.
- Nie przejmuj się. Przyzwyczaiłam się
już.
Wróciłam do kuchni i zaczęłam sobie
parzyć nową kawę.
- Naprawdę przepraszam – usłyszałam
za sobą jego głos.
- Dlaczego ciągle przepraszasz, a nie
robisz nic, żeby nie musieć?
- Wiesz, że się staram. Chce się
zmienić, ale to nie jest takie proste.
- Nie chrzań – mruknęłam z lekkim
uśmiechem.
- Co masz na myśli?
- Nie chcesz się zmienić. Jest ci
wygodnie tak jak jest.
- Więc dlaczego ze mną jesteś? Z
przyzwyczajenia?
- Nie, Fanni. Z miłości.
- Rune już czeka! - krzyknęłam w głąb
mieszkania i pomachałam do chłopaka w samochodzie, który
odwdzięczył się tym samym.
Zaraz po tym Anders pojawił się obok
mnie z dwiema torbami i postawił je obok czekających na spakowanie
nart.
- Uważaj na siebie – mruknęłam,
kiedy podszedł się ze mną pożegnać.
- Zawsze uważam – odpowiedział.
Staliśmy przez chwilę patrząc na
siebie w ciszy. Poczułam, że oczy zachodzą mi łzami. Przejechał
kciukiem po moim policzku.
- Nie płacz kocie – uśmiechnął się
lekko.
- Chciałabym, żebyśmy znowu mieli po
18 lat, żeby wszystko było łatwe.
- Za chwilę kończy się sezon,
spędzimy więcej czasu razem. Zobaczysz, dotrzemy się w końcu.
- Leć już. Rune nie będzie czekał
wiecznie.
- Kocham cię, wiesz o tym, prawda? -
spytał patrząc mi głęboko w oczy, a ja skinęłam głową. Stanął
na palcach, z racji tego że jesteśmy tego samego wzrostu i ucałował
mnie w czoło. - Dbaj o siebie, Diana. Proszę.
- Dlaczego mu nie powiedziałaś?
- Bo jeszcze nie wiem czy jestem chora!
- A wie, że to sprawdzasz?
- Nie.
- No to właśnie o tym mówię! I
widziałam, że właśnie przewróciłaś oczami.
Czasami zastanawiam się czy moja
siostra Lea nie jest bardziej nadopiekuńcza niż moja mama. Jest ode
mnie 4 lata starsza i jest najlepszą przyjaciółką, jaką
kiedykolwiek miałam. Taką siostrą z prawdziwego zdarzenia. To do
niej zawitałam, kiedy wyjechałam z Lillehammer, to ona zawsze
wysłuchuje moich litanii na temat Andersa, a mimo to jeszcze go nie
zabiła kiedy się spotykają na jakiś rodzinnych uroczystościach.
Wychodzi z założenia, że wiem co robię i to moja sprawa.
Gdybym ja jeszcze rzeczywiście
wiedziała co robię.
Lea parkuje swój samochód pod
budynkiem szpitala i odwraca się w moim kierunku.
- Gotowa?
- Ani trochę. Ale chce już mieć to za
sobą.
Wysiadamy i kierujemy się do
przychodni. Podchodzę do rejestracji i potwierdzam przybycie na
wizytę.
- Doktor zaraz panią poprosi –
uśmiecha się do mnie brunetka zza lady.
Siadamy z Leą w poczekalni i w
milczeniu oczekujemy na moją wizytę. Po chwili lekarz wychyla się
z gabinetu i zaprasza mnie do środka.
- Poczekam tu – uśmiecha się
niepewnie moja siostra.
- Proszę usiąść – lekarz wskazuje
mi miejsce kiedy już zamykam za sobą drzwi. Posłusznie wykonuję
polecenie i wlepiam swój wzrok w kartkę leżącą przed nim.
- Nie mam dla pani dobrych wiadomości –
zaczyna spokojnie doktor. - Badania wykazały nowotwór.
- Nowotwór? - powtarzam niepewnie.
- Niestety tak.
- Ale nowotwór czego? - pytam ciągle
porażona faktem jak bardzo nieprawdopodobna jest usłyszana przeze
mnie diagnoza.
- Układu krwiotwórczego.
Biorę głęboki oddech.
- Chce mi pan powiedzieć, że mam... że
mam białaczkę?
- Naprawdę, jest mi bardzo przykro.
- Ja mam 23 lata! - wykrzykuję.
- Ta choroba nie ma nic wspólnego z
wiekiem...
- Jestem za młoda, żeby umrzeć!
- Białaczkę da się leczyć.
Wpatruję się w niego pustym wzrokiem.
Białaczka. Tak po prostu.
- I co teraz?
- Spotkamy się za dwa dni i omówimy
plan leczenia.
- A jest pan pewien, że... - wskazuję
niepewnie na wyniki badań.
- Nie mam żadnych wątpliwości.
Potem jeszcze coś do mnie mówi, ale
przestaję go słuchać. Potwierdziły się moje najgorsze obawy. Co
ja powiem siostrze, rodzicom? Co powiem Andersowi? Jakie są szanse,
że to przetrwam?
Wychodzę na korytarz i czuję, że
wibruje mi telefon w torebce. Wyciągam go i spoglądam na
wyświetlacz. Fanni.
- Cześć Skarbie – silę się na
wesoły ton.
- No cześć Słońce! Jesteśmy już w
Tauplitz! Jestem cały i zdrowy.
- Cieszę się.
- A u ciebie?
- Też wszystko w porządku.
Lea uśmiecha się triumfująco i
wyrzuca pięść w górę w geście zwycięstwa.
- Cudownie! Kocham cię, odezwę się
wieczorem jak będziemy mieć wolne! Pa!
- Czekam, pa!
Rozłączam się i osuwam po ścianie
czując jak oczy zachodzą mi łzami.
Moja siostra patrzy na mnie nic nie
rozumiejąc, a uśmiech jaki przed chwilą zagościł na jej twarzy
stopniowo zaczyna znikać.
- Diana...?
- Chyba nie sądziłaś, że powiem mu
przez telefon?
- Ale co powiesz?
Podnoszę głowę i patrzę na nią
moimi mokrymi od łez oczami.
- Że mam białaczkę.
Tadam, bum!
Będzie smutno, będzie źle, będzie wyciskanie łez.
A wy będziecie?
Z.
Będę, choćby nie wiem co! Jeśli chodzi o wyciskacze łez i smutasy, to ja zawsze i wszędzie. I jestem ogromnie ciekawa, jak Ci to wyjdzie, bo w końcu do tej pory było wesoło i szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńA poza tym Fannemel. Hell yes, zwłaszcza w Twoim wydaniu.
I aż się boję, jak to będzie wyglądało w ich związku, czy kiedy i jak Diana powie Fannisowi i jak on to przyjmie. Czy to coś między nimi zmieni, jak będzie wyglądało to ich nieidealne życie? Tyle pytań! Nic, tylko czekać, jak to rozwiniesz.
Będę do samego końca! No bo jak to tak smut i Fanni beze mnie?
Trzymam kciuki!
Moja pierwsza myśl jak napisałaś, że wykasowałaś ich wszystkich oprócz Tysi i teraz będzie wyciskacz łez to sobie pomyślałam czy ty umiesz tak w ogóle pisać. No dobra! Teraz wiem, że umiesz. I nie wiem w sumie co mam dalej napisać bo stanęła mi jakaś totalnie duża gula w gardle (albo zablokowały mi się palce, nie wiem.) Powiem, że będę. Buziaki!
OdpowiedzUsuńBędziemy <3 Zawsze i wszędzie :)
OdpowiedzUsuńNo to Fanniś nawala z tymi spodniami ;p Hah, serio to się zastanawiam, czy ją naprawdę kocha. Czy zaakceptuje ją z chorobą? Miejmy nadzieję...
Czekam z niecierpliwością, a mnie już masz, bo Fanniś to jedyny Norweg jakiego lubię ;) Buziaki kochana :**
Trochę szkoda, ze usunęłaś Mię :(
OdpowiedzUsuńW każdym razie cieszę się, że powstaje coś nowego i choć ciężko mi było wyobrazić sobie, że Ty będziesz pisać coś smutnego, to jestem pewna, że ci się uda i że powstanie coś, przy czym można będzie sobie popłakać.
Także życzę powodzenia i weny :*
PS Jeżeli chodzi o Norweskich skoczków, to Fanni jest moim ulubionym :) Więc będę czytać na pewno, ale z komentarzami z mojej strony może być krucho :)
To jest piękne, naprawdę. Sposób w jaki piszesz przyciąga czytelnika, i noego ważne czy piszesz humorystyczne czy tak jak tutaj.. Uwielbiam Twoje opowiadania i na pewno zostanę tu na dłużej :)
OdpowiedzUsuńI kurcze, myślisz podobnie jak ja. Ostatnio chodzi mi po głowie Norwegia, norwescy skoczkowie i akurat Fannemel, myślę jak tu skleić opowiadanie,a tu proszę! :) Natykam się na takie :D
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne części :* :)
Ja będę, oj uwierz mi że nie przepuszczę żadnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńŚwietny początek, czuję że to naprawdę będzie ostry wyciskacz łez, ale każdy lubi czasem po płakać :)
Jeszcze nawiązując do twojej decyzji w związku z usunięciem blogów, zgłaszam sie od razu do przeczytania zakonczeń. Mam nadzieję że masz gdzieś zapisane tamte opowiadania, żeby w przypływie weny do nich wrócić ;)
Pozdrawiam :)
Wreszcie trafiłam na opowiadanie, które zaczynam od pierwszego rozdziały i już jestem na bieżąco (po siedmiomiesięcznej przerwie w pisaniu, trudno takowe było znaleźć)
OdpowiedzUsuńNajpierw powiem, że przyciągnęłaś mnie początkiem. Może dlatego, że swojego czasu miałam podobny, ale niestety komp zdechł i prawie całej poszło... Ale wróć, przecież to nie o swoich problemach miałam pisać.
Fanni - taki duży, a wciąż mały chłopiec. Prawdziwy, realny facet co to bez swojej kobiety nie potrafi odnaleźć skarpet, nawet jeśli leżą na środku pokoju. Myślę, że tak mu jest wygodnie, że ma Dianę, która o niego dba i chociaż próbuje inaczej, to jednak uzależnia własne życie i plany od niego. Na razie poznałam wersję Diany odnośnie ich związku. Prawda, dość długi, ale widać jeszcze nie do końca, jak sam powiedział, się dotarli. Na mój gust te kilka lat w pełni powinny scalić ich związek. Może to coś innego. Może to co kiedyś było nastoletnim zauroczeniem, później płomiennym dorosłym związkiem już się wypaliło. Może rzeczywiście zostało już tylko przyzwyczajenie.
Jestem ciekawa czy choroba, która nagle na nich spadnie będzie tym elementem, które ich mocniej połączy czy wręcz przeciwnie- rozdzieli. Nie mówię tutaj o rozstaniu ostatecznym, śmierci bohaterki, ale o tym, że nie przejdą tej próby razem, że w pewnym momencie podejmą decyzję o rozstaniu. Chciałabym, aby razem stawili temu czoło, ale wiadomo to zależy jedynie od autorki :D
Czekam zatem na kolejny rozdział.
Daj znać na http://second---chance.blogspot.com
Pozdrawiam Marzycielka