Od tygodnia go nie ma. Siedem długich
dni, w czasie których jedyne informacje jakie o nim mam pochodzą z
wiadomości sportowych. Zajął piąte miejsce na małej skoczni.
Cieszyłam się jak głupia do telewizora, marząc żeby być obok
niego i móc wspólnie celebrować ten mały sukces.
W zasadzie przez chwilę przeszedł mi
nawet taki pomysł przez głowę. W końcu miałam odłożonych
trochę pieniędzy, a nawet gdyby ceny biletów lotniczych gwałtownie
skoczyły w górę, zawsze miałam przy sobie kartę Fanniego. Od
tego – w moim odczuciu – genialnego pomysłu odwiodła mnie moja
siostra Lea.
-Chyba cię pojebało – oświadczyła
dobitnie spadając na kanapę obok mnie i podając mi otwartą
butelkę z piwem jabłkowym.
-Dlaczego? - mruknęłam nie kryjąc
zdziwienia.
-Diana... Daj mu to na spokojnie
przemyśleć.
-Więc jesteś po jego stronie? -
spytałam podejrzliwie.
-Nie, uważam że jesteście parą
zjebów.
Posłałam jej oburzone spojrzenie spod
uniesionych brwi.
-Przynajmniej jestem szczera –
prychnęła Lea biorąc łyka piwa. - Ani jedno ani drugie nie ma stu
procentowej racji, ale i jedno i drugie po części jestem w stanie
zrozumieć. Ciebie, że byłaś przerażona myślą, że Andreas
wykorzysta całą sytuację, a jego że się wkurwił o to twoje
księżniczkowanie...
-Wypraszam sobie!
-Wypraszać sobie możesz. Jesteście
pierdolnięci i nikt z zewnątrz wam nie pomoże.
-Mogłabyś się wyrażać? -
burknęłam.
-Pracuje z samymi facetami, ciesz się,
że nie opowiadam ci szowinistycznych żartów – odpowiedziała
szczerząc się do mnie jak nienormalna.
Lea pracuje na platformach
wiertniczych, gdzie istotnie, otoczona jest samymi facetami. W
związku z tym nasza mama co jakiś czas dzwoni do mnie z żalami, że
język i zachowanie mojej siostry odstrasza wszystkich potencjalnych
kandydatów na zięcia mojej wspaniałej rodzicielki.
-Co zamierzasz zrobić? - z rozmyślań
wyrwał mnie niecierpliwy głos siostry.
-Chciałam do niego jechać, to
powie...
-Bo to było idiotyczne – prychnęła.
- Próbowałaś do niego dzwonić?
-Nie – mruknęłam próbując odlepić
etykietkę z butelki po piwie.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam.
Dupę w samolot już chciałaś wsadzać, ale zadzwonić i spytać co
u niego to już nie łaska, tak?
-Dlaczego to ja mam pierwsza dzwonić?
- oburzyłam się.
-Bo to przede wszystkim twoja głupota
wam zaszkodziła.
-To on mnie traktował...
-A ty się na to godziłaś – ucięła
dyskusję Lea i zanurzyła rękę w wielkiej paczce z chipsami. -
Widzę, że przewracasz oczami.
Spojrzałam na nią oniemiała.
-Jesteś taka sama jak Fannemel! -
wykrzyknęłam oskarżycielsko.
-A mimo to nas kochasz. Chyba jesteś
masochistką, skoro jesteśmy tacy okropni a mimo to od nas nie
uciekłaś – moja siostra prychnęła z pogardą i ponownie
zatopiła rękę w aluminiowej paczce.
-Dlaczego jesteś taka opryskliwa?
Lea odstawiła na stolik butelkę z
piwem i spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam gigantyczną
troskę, a jednocześnie stanowczość.
-Bo ktoś musi w końcu tobą
wstrząsnąć. Andersowi się nie udało, to ja to z dziką rozkoszą
zrobię.
Anders Fannemel wszedł do domku
norweskiej kadry i odłożył narty w wyznaczonym dla niego miejscu.
Wyciągnął z kieszeni telefon i sprawdził, czy nie czekają na
niego jakieś wiadomości. Dwa telefony od Einara, wiadomość od
mamy, wiadomość od Toma. Nic od Diany. Od siedmiu dni. Od siedmiu
pieprzonych dni nie dała znaku życia. Nagle po kręgosłupie
przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz. Znak życia to w kontekście
dziewczyny chorej na białaczkę nie najlepsze określenie.
-Zadzwoń do niej.
Anders odwrócił się i ujrzał za
sobą zatroskaną minę Rune.
-Nie wiem o co wam poszło i nie chce
wiedzieć – mruknął Velta – ale widzę jaki chodzisz przybity.
Wystarczy zadzwonić.
-Niby tak – odpowiedział cicho
Fannemel. - Ale z drugiej strony dlaczego to ja mam pierwszy
zadzwonić?
Rune odłożył narty na swoją półkę
i spojrzał uważnie na przyjaciela.
-Nie wiem co wywinęła Diana w
ostatnich tygodniach, ale pomyśl co ty jej wywijałeś przez cztery
ostatnie lata. A ona to dzielnie znosiła.
Po czym zabrał swoje rzeczy i poszedł
zapakować się do kadrowego busa.
Anders chwilę myślał nad słowami
Velty i ostatecznie przyznał mu rację. Wyciągnął z kieszeni
telefon i szybko znalazł numer Diany. Kontakt opatrzony był
zdjęciem dziewczyny. Z wyświetlacza patrzyła na Fannemela
roześmiana blondynka, z kolorowym wiankiem we włosach.
Doskonale pamiętał dzień, w którym
zdjęcie zostało zrobione. Było to w maju ubiegłego roku. Wracali
właśnie z jakiegoś festiwalu i około trzydziestu kilometrów od
domu zepsuł im się samochód. Anders oczywiście gotowy był kląć
na czym świat stoi, ale Diana znalazła w tym pozytywną stronę.
Dwie godziny gorącego popołudnia, w czasie których musieli
zaczekać na pomoc drogową spędzili na śmianiu się, leżakowaniu
pod drzewem i całowaniu.
Fanni uśmiechnął się do swoich
wspomnień i nacisnął zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty
sygnał nadal go nie zniechęcał, bo wiedział że jego dziewczyna
uwielbiała tańczyć do dźwięku dzwonka zanim odebrała telefon.
Szósty sygnał wprawił go już w lekką konsternację, a po ósmym
postanowił się rozłączyć.
Próbował. Miał na to dowód. Tylko
co to zmieniało?
-Zajebiście stary! - Jacobsen poklepał
Fannemela po plecach z uznaniem. Anders uśmiechnął się tylko pod
nosem przypatrując się brązowemu medalowi zwisającemu z jego
szyi. Duża skocznia okazała się być dzisiaj życzliwa dla
Fanniego i bez większych problemów zapewnił sobie miejsce na
podium.
Ciekawe czy Diana to widziała? Czy
zadzwoni? No, teraz to by już mogła...
Nie przeszedł nawet dziesięciu
kroków, kiedy telefon w jego kieszeni zaczął uporczywie wibrować.
Z sercem przy gardle Anders wyciągnął aparat i zamarł.
-Co jest? - spytał Velta, który po
chwili zauważył że jego przyjaciel został z tyłu.
Cała drużyna zatrzymała się
spoglądając wyczekująco na kolegę.
-Lea dzwoni – mruknął Anders głośno
przełykając ślinę. - Lea nigdy do mnie nie dzwoni.
-No odbierz ten telefon – niemalże
ryknął Bardal.
Fanni niepewnie nacisnął zieloną
słuchawkę.
-Lea?
-Cześć Anders – głos dziewczyny
był roztrzęsiony ale twardo próbowała zachować spokój.
-Coś się stało? Coś z Dianą?
-Anders, proszę cię, spokojnie. Diana
dzisiaj trafiła do szpitala. Jest nieprzytomna...
-Który szpital? - przerwał jej
chłopak.
-Zawieźli ją do Oslo.
-Będę.
I rozłączył się. Podniósł wzrok
na oniemiałych kolegów z drużyny i sztabu.
-Nie wiem jak to zrobimy, ale muszę
się szybko dostać do Oslo.
Drogę z lotniska do szpitala pamiętał
jak przez mgłę. Krzyczał na Einara, żeby przyspieszył, znalazł
objazd... ale sam przed sobą musiał przyznać, że brat robił
wszystko żeby jak najszybciej dostarczyć go do szpitala.
-Diana Larsen – wyrzucił z siebie
szybko dopadając do rejestracji.
-Słucham? - starsza pielęgniarka
spojrzała na niego zdziwiona.
-Szukam Diany Larsen.
-Jest pan z rodziny?
-Jestem jej chłopakiem.
-Niestety, tylko rodzina... - zaczęła
przepraszająco kobieta, ale przerwał jej stanowczy głos dochodzący
z boku.
-W porządku, niech wejdzie.
Anders odwrócił się w stronę, z
której pochodził głos. Przed nim stała roztrzęsiona Lea walcząca
sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Podszedł do niej szybkim
krokiem i mocno przytulił.
-Szybko ci poszło – usłyszał cichy
szept gdzieś przy swoim uchu.
-Austriacy użyczyli swojego red bulla.
Samolot w sensie – dopowiedział widząc zdziwioną minę
dziewczyny. - Gdzie ona jest?
Ruchem ręki pokazała mu żeby poszedł
za nią. Skręcili korytarzem w lewo i po przejściu kilkunastu
kroków usłyszeli błagalny, cichutki głos.
-Chce zostać, mamo.
-Diana musi odpoczywać.
-Ale mamo... Anders!
Vegard ruszył biegiem w stronę
chłopaka, który chwilę później podniósł go na ręce.
-Niech zostanie – mruknął do matki
chłopca.
-Na pewno? - dopytywała kobieta
kapitulując. - Odstawicie go później do jego sali?
Lea skinęła nieznacznie głową
pozwalając Andersowi wejść do sali jako pierwszemu.
Diana leżała na łóżku w dokładnie
takiej samej pozycji w jakiej położyli ją lekarze po przyjęciu.
Była blada jak ściana, a usta miała sine. Jedynie aparatura, do
której była podłączona dawała pewność, że dziewczyna nadal
żyje.
Fanni postawił Vegarda na ziemi i
usiadł na brzegu łóżka dziewczyny. Chwycił pomiędzy swoje
dłonie jej bladą rączkę, uważając żeby nie dotykać zbyt
gwałtownie wenflonu, która Diana miała podłączony.
-Jak źle, że tu leżysz... - mruknął
jakby sam do siebie.
Vegard w tym czasie wdrapał się na
łóżko od drugiej strony. Spojrzał niepewnie na Andersa, otworzył
usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.
-Pytaj – zachęcił go Fanni.
-Co jeśli Diana... No wiesz.
-Ona nie umrze Vegard. Anioły nie
umierają, zapomniałeś?
Urgh. No nie wiem. Coś mi nie pasuje w tym tekście, ale zdając sobie sprawę z przerw jakie Wam ostatnio zapewniam postanowiłam dodać rozdział i zdać się na Waszą opinię.
Ściskam,
Z.
Genialne. Lubię te opowiadanie i będzie szkoda jak je zakończysz ale cóż....Wszystko dobre co się dobrze kończy.Oby zakończenie było szczęśliwe :) Mam nadzieję,że z Dianą będzie wszystko okej i przeżyje. Czekam na dziewiąty rozdział ze zniecierpliwieniem.
OdpowiedzUsuń-Agg.
Nawet, gdyby rozdział był zły (a nie jest!) to czas oczekiwania sprawiłby, że i tak byłabym zachwycona! Co dalej? Co dalej? Oni oboje są tak uparci i głupi, że aż idealni dla siebie. Umrę do następnego!
OdpowiedzUsuńPo raz enty wspomnę, że Vegard ma we mnie wierną fankę (chyba napiszę jakiś fanfik z tej okazji, bo ta postać na to zasługuje!). A zostawiając postacie drugoplanowe na drugim planie właśnie, to zarówno Diana jak i Fanni zasługą na nagrodę na najbardziej komplikujących sobie życie ludzi ever. Aczkolwiek akcja z austriackim red bullem made my day.
OdpowiedzUsuńA, i jeszcze jedno. Ona ma żyć, jasne?
Przecież anioły nie umierają...
E_A
Zoooooooe! Dodawaj kolejny!!!!!! <3
OdpowiedzUsuńTeraz to ja naprawdę mam ochotę skopać Ci tyłek. No bo... no bo co Ty jej zrobiłaś, co? Za co? Za to, że nie zadzwoniła? Ech, Zoł, jak źle, że ona tam leży... Ale to nie może się tak skończyć. Nie, nie, i nie. Ja się nie zgadzam. Ona musi się obudzić, porozmawiać z Andersem, nadrobić te siedem, a nawet więcej dni, podczas których ze sobą nie rozmawiali!
OdpowiedzUsuńRacja, zgadzam się z Leą, oboje są tak samo popierdoleni, ale to właśnie czyni ich takimi wyjątkowymi. Właśnie dlatego są ze sobą tacy wspaniali, bo są naturalni, nie wyidealizowani, po prostu... po prostu tacy, że jednocześnie denerwują, ale i sprawiają, że kocha ich się z każdym uchybieniem - ją, upartą i odrzucającą pomoc z litości i jego, zakochanego w niej po uszy, upartego osła, który nie rozczula się, tylko walczy, ale też ma swoje limity.
Damn, to nie może się tak skończyć. Ja nie pozwalam!!!
No i kocham Vegarda, oczywiście. Jest przekochany. I Ciebie też, ale to chyba wiesz, prawda?
No weź...
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, tu nie będzie sielanki, będzie ciężko, ale szpital tak nagle? No Zoe, czemu ty im to robisz? Przecież ona musi się obudzić, tyle osób na nią czeka!
Nawet nie mogę być na nich wściekła za to że ze sobą nie rozmawiali przez te kilka dni (normalnie pewnie bym była i jeszcze chciałabym coś zrobić Andersowi za poprzedni rozdział) bo ten szpital powoduje u mnie obawę.
Co tam się dzieje w ogóle... Dobrze, że Lea była wtedy u Diany i zadzwoniła do Fannisa bo byłaby masakra normalnie!
Vegard ♥
Pozdrawiam ;)
Im dluzej sie czeka, tym lepiej wspomina sie rozdzial. Mi sie oczywiscie bardzo podobal i czekam na kolejny. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuń