piątek, 3 kwietnia 2015

Osiem.

Od tygodnia go nie ma. Siedem długich dni, w czasie których jedyne informacje jakie o nim mam pochodzą z wiadomości sportowych. Zajął piąte miejsce na małej skoczni. Cieszyłam się jak głupia do telewizora, marząc żeby być obok niego i móc wspólnie celebrować ten mały sukces.
W zasadzie przez chwilę przeszedł mi nawet taki pomysł przez głowę. W końcu miałam odłożonych trochę pieniędzy, a nawet gdyby ceny biletów lotniczych gwałtownie skoczyły w górę, zawsze miałam przy sobie kartę Fanniego. Od tego – w moim odczuciu – genialnego pomysłu odwiodła mnie moja siostra Lea.
-Chyba cię pojebało – oświadczyła dobitnie spadając na kanapę obok mnie i podając mi otwartą butelkę z piwem jabłkowym.
-Dlaczego? - mruknęłam nie kryjąc zdziwienia.
-Diana... Daj mu to na spokojnie przemyśleć.
-Więc jesteś po jego stronie? - spytałam podejrzliwie.
-Nie, uważam że jesteście parą zjebów.
Posłałam jej oburzone spojrzenie spod uniesionych brwi.
-Przynajmniej jestem szczera – prychnęła Lea biorąc łyka piwa. - Ani jedno ani drugie nie ma stu procentowej racji, ale i jedno i drugie po części jestem w stanie zrozumieć. Ciebie, że byłaś przerażona myślą, że Andreas wykorzysta całą sytuację, a jego że się wkurwił o to twoje księżniczkowanie...
-Wypraszam sobie!
-Wypraszać sobie możesz. Jesteście pierdolnięci i nikt z zewnątrz wam nie pomoże.
-Mogłabyś się wyrażać? - burknęłam.
-Pracuje z samymi facetami, ciesz się, że nie opowiadam ci szowinistycznych żartów – odpowiedziała szczerząc się do mnie jak nienormalna.
Lea pracuje na platformach wiertniczych, gdzie istotnie, otoczona jest samymi facetami. W związku z tym nasza mama co jakiś czas dzwoni do mnie z żalami, że język i zachowanie mojej siostry odstrasza wszystkich potencjalnych kandydatów na zięcia mojej wspaniałej rodzicielki.
-Co zamierzasz zrobić? - z rozmyślań wyrwał mnie niecierpliwy głos siostry.
-Chciałam do niego jechać, to powie...
-Bo to było idiotyczne – prychnęła. - Próbowałaś do niego dzwonić?
-Nie – mruknęłam próbując odlepić etykietkę z butelki po piwie.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Dupę w samolot już chciałaś wsadzać, ale zadzwonić i spytać co u niego to już nie łaska, tak?
-Dlaczego to ja mam pierwsza dzwonić? - oburzyłam się.
-Bo to przede wszystkim twoja głupota wam zaszkodziła.
-To on mnie traktował...
-A ty się na to godziłaś – ucięła dyskusję Lea i zanurzyła rękę w wielkiej paczce z chipsami. - Widzę, że przewracasz oczami.
Spojrzałam na nią oniemiała.
-Jesteś taka sama jak Fannemel! - wykrzyknęłam oskarżycielsko.
-A mimo to nas kochasz. Chyba jesteś masochistką, skoro jesteśmy tacy okropni a mimo to od nas nie uciekłaś – moja siostra prychnęła z pogardą i ponownie zatopiła rękę w aluminiowej paczce.
-Dlaczego jesteś taka opryskliwa?
Lea odstawiła na stolik butelkę z piwem i spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam gigantyczną troskę, a jednocześnie stanowczość.
-Bo ktoś musi w końcu tobą wstrząsnąć. Andersowi się nie udało, to ja to z dziką rozkoszą zrobię.

Anders Fannemel wszedł do domku norweskiej kadry i odłożył narty w wyznaczonym dla niego miejscu. Wyciągnął z kieszeni telefon i sprawdził, czy nie czekają na niego jakieś wiadomości. Dwa telefony od Einara, wiadomość od mamy, wiadomość od Toma. Nic od Diany. Od siedmiu dni. Od siedmiu pieprzonych dni nie dała znaku życia. Nagle po kręgosłupie przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz. Znak życia to w kontekście dziewczyny chorej na białaczkę nie najlepsze określenie.
-Zadzwoń do niej.
Anders odwrócił się i ujrzał za sobą zatroskaną minę Rune.
-Nie wiem o co wam poszło i nie chce wiedzieć – mruknął Velta – ale widzę jaki chodzisz przybity. Wystarczy zadzwonić.
-Niby tak – odpowiedział cicho Fannemel. - Ale z drugiej strony dlaczego to ja mam pierwszy zadzwonić?
Rune odłożył narty na swoją półkę i spojrzał uważnie na przyjaciela.
-Nie wiem co wywinęła Diana w ostatnich tygodniach, ale pomyśl co ty jej wywijałeś przez cztery ostatnie lata. A ona to dzielnie znosiła.
Po czym zabrał swoje rzeczy i poszedł zapakować się do kadrowego busa.
Anders chwilę myślał nad słowami Velty i ostatecznie przyznał mu rację. Wyciągnął z kieszeni telefon i szybko znalazł numer Diany. Kontakt opatrzony był zdjęciem dziewczyny. Z wyświetlacza patrzyła na Fannemela roześmiana blondynka, z kolorowym wiankiem we włosach.
Doskonale pamiętał dzień, w którym zdjęcie zostało zrobione. Było to w maju ubiegłego roku. Wracali właśnie z jakiegoś festiwalu i około trzydziestu kilometrów od domu zepsuł im się samochód. Anders oczywiście gotowy był kląć na czym świat stoi, ale Diana znalazła w tym pozytywną stronę. Dwie godziny gorącego popołudnia, w czasie których musieli zaczekać na pomoc drogową spędzili na śmianiu się, leżakowaniu pod drzewem i całowaniu.
Fanni uśmiechnął się do swoich wspomnień i nacisnął zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty sygnał nadal go nie zniechęcał, bo wiedział że jego dziewczyna uwielbiała tańczyć do dźwięku dzwonka zanim odebrała telefon. Szósty sygnał wprawił go już w lekką konsternację, a po ósmym postanowił się rozłączyć.
Próbował. Miał na to dowód. Tylko co to zmieniało?

-Zajebiście stary! - Jacobsen poklepał Fannemela po plecach z uznaniem. Anders uśmiechnął się tylko pod nosem przypatrując się brązowemu medalowi zwisającemu z jego szyi. Duża skocznia okazała się być dzisiaj życzliwa dla Fanniego i bez większych problemów zapewnił sobie miejsce na podium.
Ciekawe czy Diana to widziała? Czy zadzwoni? No, teraz to by już mogła...
Nie przeszedł nawet dziesięciu kroków, kiedy telefon w jego kieszeni zaczął uporczywie wibrować. Z sercem przy gardle Anders wyciągnął aparat i zamarł.
-Co jest? - spytał Velta, który po chwili zauważył że jego przyjaciel został z tyłu.
Cała drużyna zatrzymała się spoglądając wyczekująco na kolegę.
-Lea dzwoni – mruknął Anders głośno przełykając ślinę. - Lea nigdy do mnie nie dzwoni.
-No odbierz ten telefon – niemalże ryknął Bardal.
Fanni niepewnie nacisnął zieloną słuchawkę.
-Lea?
-Cześć Anders – głos dziewczyny był roztrzęsiony ale twardo próbowała zachować spokój.
-Coś się stało? Coś z Dianą?
-Anders, proszę cię, spokojnie. Diana dzisiaj trafiła do szpitala. Jest nieprzytomna...
-Który szpital? - przerwał jej chłopak.
-Zawieźli ją do Oslo.
-Będę.
I rozłączył się. Podniósł wzrok na oniemiałych kolegów z drużyny i sztabu.
-Nie wiem jak to zrobimy, ale muszę się szybko dostać do Oslo.

Drogę z lotniska do szpitala pamiętał jak przez mgłę. Krzyczał na Einara, żeby przyspieszył, znalazł objazd... ale sam przed sobą musiał przyznać, że brat robił wszystko żeby jak najszybciej dostarczyć go do szpitala.
-Diana Larsen – wyrzucił z siebie szybko dopadając do rejestracji.
-Słucham? - starsza pielęgniarka spojrzała na niego zdziwiona.
-Szukam Diany Larsen.
-Jest pan z rodziny?
-Jestem jej chłopakiem.
-Niestety, tylko rodzina... - zaczęła przepraszająco kobieta, ale przerwał jej stanowczy głos dochodzący z boku.
-W porządku, niech wejdzie.
Anders odwrócił się w stronę, z której pochodził głos. Przed nim stała roztrzęsiona Lea walcząca sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Podszedł do niej szybkim krokiem i mocno przytulił.
-Szybko ci poszło – usłyszał cichy szept gdzieś przy swoim uchu.
-Austriacy użyczyli swojego red bulla. Samolot w sensie – dopowiedział widząc zdziwioną minę dziewczyny. - Gdzie ona jest?
Ruchem ręki pokazała mu żeby poszedł za nią. Skręcili korytarzem w lewo i po przejściu kilkunastu kroków usłyszeli błagalny, cichutki głos.
-Chce zostać, mamo.
-Diana musi odpoczywać.
-Ale mamo... Anders!
Vegard ruszył biegiem w stronę chłopaka, który chwilę później podniósł go na ręce.
-Niech zostanie – mruknął do matki chłopca.
-Na pewno? - dopytywała kobieta kapitulując. - Odstawicie go później do jego sali?
Lea skinęła nieznacznie głową pozwalając Andersowi wejść do sali jako pierwszemu.
Diana leżała na łóżku w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej położyli ją lekarze po przyjęciu. Była blada jak ściana, a usta miała sine. Jedynie aparatura, do której była podłączona dawała pewność, że dziewczyna nadal żyje.
Fanni postawił Vegarda na ziemi i usiadł na brzegu łóżka dziewczyny. Chwycił pomiędzy swoje dłonie jej bladą rączkę, uważając żeby nie dotykać zbyt gwałtownie wenflonu, która Diana miała podłączony.
-Jak źle, że tu leżysz... - mruknął jakby sam do siebie.
Vegard w tym czasie wdrapał się na łóżko od drugiej strony. Spojrzał niepewnie na Andersa, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął.
-Pytaj – zachęcił go Fanni.
-Co jeśli Diana... No wiesz.
-Ona nie umrze Vegard. Anioły nie umierają, zapomniałeś?



Urgh. No nie wiem. Coś mi nie pasuje w tym tekście, ale zdając sobie sprawę z przerw jakie Wam ostatnio zapewniam postanowiłam dodać rozdział i zdać się na Waszą opinię.
Ściskam,
Z.

7 komentarzy:

  1. Genialne. Lubię te opowiadanie i będzie szkoda jak je zakończysz ale cóż....Wszystko dobre co się dobrze kończy.Oby zakończenie było szczęśliwe :) Mam nadzieję,że z Dianą będzie wszystko okej i przeżyje. Czekam na dziewiąty rozdział ze zniecierpliwieniem.


    -Agg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet, gdyby rozdział był zły (a nie jest!) to czas oczekiwania sprawiłby, że i tak byłabym zachwycona! Co dalej? Co dalej? Oni oboje są tak uparci i głupi, że aż idealni dla siebie. Umrę do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Po raz enty wspomnę, że Vegard ma we mnie wierną fankę (chyba napiszę jakiś fanfik z tej okazji, bo ta postać na to zasługuje!). A zostawiając postacie drugoplanowe na drugim planie właśnie, to zarówno Diana jak i Fanni zasługą na nagrodę na najbardziej komplikujących sobie życie ludzi ever. Aczkolwiek akcja z austriackim red bullem made my day.
    A, i jeszcze jedno. Ona ma żyć, jasne?
    Przecież anioły nie umierają...
    E_A

    OdpowiedzUsuń
  4. Zoooooooe! Dodawaj kolejny!!!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz to ja naprawdę mam ochotę skopać Ci tyłek. No bo... no bo co Ty jej zrobiłaś, co? Za co? Za to, że nie zadzwoniła? Ech, Zoł, jak źle, że ona tam leży... Ale to nie może się tak skończyć. Nie, nie, i nie. Ja się nie zgadzam. Ona musi się obudzić, porozmawiać z Andersem, nadrobić te siedem, a nawet więcej dni, podczas których ze sobą nie rozmawiali!
    Racja, zgadzam się z Leą, oboje są tak samo popierdoleni, ale to właśnie czyni ich takimi wyjątkowymi. Właśnie dlatego są ze sobą tacy wspaniali, bo są naturalni, nie wyidealizowani, po prostu... po prostu tacy, że jednocześnie denerwują, ale i sprawiają, że kocha ich się z każdym uchybieniem - ją, upartą i odrzucającą pomoc z litości i jego, zakochanego w niej po uszy, upartego osła, który nie rozczula się, tylko walczy, ale też ma swoje limity.
    Damn, to nie może się tak skończyć. Ja nie pozwalam!!!
    No i kocham Vegarda, oczywiście. Jest przekochany. I Ciebie też, ale to chyba wiesz, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  6. No weź...
    Ja rozumiem, tu nie będzie sielanki, będzie ciężko, ale szpital tak nagle? No Zoe, czemu ty im to robisz? Przecież ona musi się obudzić, tyle osób na nią czeka!
    Nawet nie mogę być na nich wściekła za to że ze sobą nie rozmawiali przez te kilka dni (normalnie pewnie bym była i jeszcze chciałabym coś zrobić Andersowi za poprzedni rozdział) bo ten szpital powoduje u mnie obawę.
    Co tam się dzieje w ogóle... Dobrze, że Lea była wtedy u Diany i zadzwoniła do Fannisa bo byłaby masakra normalnie!
    Vegard ♥
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Im dluzej sie czeka, tym lepiej wspomina sie rozdzial. Mi sie oczywiscie bardzo podobal i czekam na kolejny. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń