czwartek, 29 stycznia 2015

Pięć.

Niestety nie znaleziono jeszcze dawcy.
Jeszcze nie znaleziono dawcy.
Powtarzam to sobie od dwóch minut w myślach i staram się przeanalizować co to dokładnie oznacza. A oznacza tyle, że żaden ze skoczków ani ich rodziny nie mogą mnie uratować. Nikt z Niemiec, Austrii, Słowenii czy Polski nie może mnie uratować. Żaden Norweg nie może mnie uratować.
Wychodzimy z Fannim z gabinetu na korytarz. Biorę głęboki oddech żeby się uspokoić, ale nie jestem w stanie zapanować nad łzami, które automatycznie zaczynają spływać po moich policzkach.
-Nie rycz, Mała – mruczy Anders zamykając mnie szczelnie w objęciach swoich ramion. - Nikt się jeszcze nie poddał...
-Ja chyba zaczynam się poddawać – szepczę mu w szyję.
-Diana – gwałtownie mnie od siebie odsuwa. - Musisz wierzyć, że się uda, rozumiesz? Minęło dopiero kilka tygodni.
-Przypominam, że moje życie to na razie umowa na okres określony – rzucam niezadowolona.
-Nawet tak nie mów.
-A czego ty się spodziewałeś?
-Diana, szukanie dawcy czasami trwa latami...
-Ja nie mam tyle czasu!
Zapada między nami głucha cisza. Anders wpatruje się we mnie przerażonym wzrokiem.
-Wiem.
-Przepraszam – mruczę, niedowierzając że mogłam go tak potraktować.
Fanni przez ostatnie tygodnie jest chodzącym ideałem. Zajmuje się domem, wozi mnie do szpitala i robi wszystko o co go tylko poproszę. A ja tak po prostu przy pierwszej chwili słabości się na nim wyładowuję.
-Przepraszam – powtarzam przytulając się do niego. - Nie powinnam. Ale ja się tak strasznie boję.
-Ty się boisz? - pyta Anders. - Ja tracąc ciebie, stracę wszystko co mam.

-Jako prezes fundacji Marzenie Diany... Widziałem, że przewróciłaś oczami!
Rzucam Tomowi rozbawione spojrzenie.
-Nie mogę sobie przypomnieć kiedy mianowałam cię prezesem – prycham śmiechem.
-Ty nie możesz być prezesem, bo jesteś główną zainteresowaną – oznajmia, co kwituję wysoko uniesionymi brwiami. - Tak, takie jest prawo, które zresztą sam ustaliłem. A obecni tu moi koledzy nie są nawet w połowie tak popularni i lubiani jak ja, a przecież prezesem nie może być ktoś o wątpliwej reputacji.
Rozbawiona kręcę głową, ale pozostali skoczkowie zdają się nawet nie zwracać uwagi na przytyki ze strony Toma.
-Kontynuując... Na czym to ja stanąłem? Ah tak! Jako prezes fundacji Marzenie Diany mam zaszczyt oznajmić, że nasza akcja zatacza coraz szersze kręgi!
-To znaczy? - pyta Jacobsen.
-Używając mojego niesamowitego uroku osobistego znalazłem dwóch nowych ambasadorów.
-Ty i twoje alter ego? - pytam uprzejmie.
-Chciałabyś – prycha Tom udając zażenowanie. - Nie! Opuszczamy Europę! Daiki Ito będzie ci szukał dawcy w Japonii, a piękna Sarah Hendrickson przeczesze Stany Zjednoczone w poszukiwaniu ratunku dla ciebie.
-W końcu znalazłeś sposób, żeby do niej zagadać – mruczy ironicznie Bardal. Rzucam mu rozbawione spojrzenie, a on mruga do mnie łobuzersko. - Jeśli kiedyś się zejdą, to będziesz matką chrzestną ich związku.
-Bardal, mógłbyś? - ucisza go Tom.
Chłopak chyba naprawdę wczuł się w rolę prezesa. Lada moment zacznie przychodzić z informacjami odziany w garnitur. Ja dla kontrastu na przykład siedzę w najgrubszym dresie jaki znalazłam w Fannemelowej szafie.
-Jesteś niesamowity Hilde, wiesz o tym? - uśmiecham się do niego promiennie.
-Ah tam – macha ręką jakbyśmy mówili o jakiejś błahostce. - Czego się nie robi dla przyjaciół, co nie?


-Boisz się?
Vegard wpatruje się we mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma. Po chwili zaprzecza ruchem głowy.
-Ani trochę. W najgorszym wypadku umrę.
-No właśnie!
-Gdyby nie dawca i tak bym umarł – wzrusza ramionami. - A dawca znalazł się w ostatniej chwili, więc pogodziłem się już ze śmiercią.
Czuję, że oczy zachodzą mi łzami. Wpatruję się w niego łagodnym wzrokiem.
-Dlaczego ty jesteś taki mądry? - pytam trochę retorycznie.
-Mam cztery lata, ale dużo przeszedłem – uśmiecha się promiennie biorąc do buzi kolejną łyżkę lodów czekoladowych z pucharku stojącego przed nim. - Już dwa razy ledwo przeżyłem. Śmierć mnie nie przeraża.
I chyba mu tego zazdroszczę. Nie, nie choroby, która już dwa razy prawie go zabiła. Zazdroszczę mu tego, że jest spokojny i bez zbędnych emocji oczekuje na to co nadejdzie. Obserwuję jak z entuzjazmem pochłania kolejne łyżki lodów. Czuję jak co chwilę delikatnie kopie mnie w piszczele machając nogami. Słyszę jak cichutko nuci pod nosem piosenkę, która akurat leci z głośników w szpitalnej stołówce. Jest szczęśliwy. Mimo wszystko.
-Diana?
-Tak?
-Zjadłbym jeszcze.
Prycham śmiechem i przewracając oczami zabieram ze stołu pucharek i idę żeby oddać go pani w kuchni i zapłacić za kolejny.
W czasie kiedy czekam na połączenie karty z bankiem dzwoni mój telefon.
-Cześć Fannis – rzucam pogodnie po odebraniu.
-Cześć Słońce. Jesteś w szpitalu?
-Jestem...
-Gdzie?
-W stołówce.
-Lecę!
I się rozłącza. Odbieram od kasjerki lody dla Vegarda i wracam do stolika.
Niestety nie jest mi dane postawić ich przed chłopcem na stole, bo za chwile na moje plecy wpada Anders i pochylając się nade mną od tyłu, całuje mnie w policzek.
-Cześć kochanie! Cześć Vegard – przybija z chłopcem piatkę i delikatnie czochra włosy. - Co tam masz? - wskazuje na pucharek w moich rękach.
-Lody dla Vega – oznajmiam stawiając naczynie na stole.
-To ty jedz – Anders zwraca się do chłopca. - A ja będę mówił. Nadal chcesz jechać na skoki?
Chłopiec potakująco kiwa głową z łyżką w ustach.
-To zawrzyjmy układ. Jeśli twój lekarz i twoja mama wyrażą zgodę, to zabiorę cię na czterodniowy obóz treningowy do Lillehammer, ok?
Krzyk jaki wydobył się z gardła Vegarda w odpowiedzi na pytanie Andersa przekroczył chyba wszelkie dopuszczalne granice decybeli. Chłopiec zeskoczył z krzesła i rzucił się Fanniemu na szyję.
-Rozumiem, że się zgadzasz? - śmieje się Fanni poklepując go lekko po plecach.
-Bez mamy? Na skokach?! Suuuuper!
-Stoeckl się zgodził? - pytam cicho, żeby nie przerywać małemu celebracji.
-W sumie on z tym wyszedł. Tom opowiedział mu o Vegardzie, Alex sprawdził czy jesteśmy w stanie ściągnąć onkologa na te kilka dni, żeby miał na małego oko i... udało się. Oficjalnie Hilde wpisze Vegarda jako podopiecznego Marzenia Diany, a wyjazd ma być jakimś spełnionym marzeniem, czy coś...
Uśmiecham się szeroko na widok biegającego i krzyczącego ze szczęścia Vegarda. Hilde może i jest ciemną masą, ale najkochańszą jaką można było sobie wyobrazić.
-Czemu to robisz? - pytam nie rozumiejąc.
-Co robię?
-No, zabierasz Vegarda i w ogóle... To do ciebie niepodobne.
-Karma, Diana. Jak uszczęśliwie kilka osób, to może karma wróci i uszczęśliwi mnie, zostawiając mi ciebie.
Biorę głęboki oddech, żeby powstrzymać łzy napływające mi do oczu.
-A jak jego mama się nie zgodzi? - pytam.
-Nic się nie martw – mruga do mnie łobuzersko Fanni. - Alex i Tom 'jestem popularny i lubiany' Hilde się nią zajmą. Tak ją zbajerują, że nawet słowa nie powie. Ej, Veg! Bo ci z tych lodów zupa zostanie...
I w takich chwilach jak ta, zapominam że mija dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, a moja umowa na czas określony z każdym dniem jest coraz bliżej końca.




Zołers wraca, tak na chwilkę, w przerwie między egzaminami :) na razie wszystko idzie zgodnie z planem, jeszcze dwa duuuuuże egzaminy i zaczynam ferie, trzymajcie kciuki :)
u Diany taki chwilowy życiowy zastój, ale niedługo zaczniemy działać, mam nadzieję, że będziecie!
miłego czytania,
Z.

sobota, 10 stycznia 2015

Cztery.

-Skąd wiedzieli, że o mnie chodzi?
Zrezygnowana i przerażona idę za Andersem, który ciągnie mnie za rękę przez tłum dziennikarzy.
-Akcję promują skoczkowie - próbuje przekrzyczeć krzyki reporterów Fanni – więc pewnie ogarnęli, że chodzi o kogoś ze środowiska. Prześwietlili w pierwszej kolejności zawodników i jak znaleźli ciebie, to w ciemno poszli, że to ty jesteś Dianą z Norwegii, o którą chodzi.
O taki geniusz, to bym ich nie podejrzewała. No ale niech będzie. Jeszcze nigdy w życiu droga ze schodów do samochodu nie zajęła mi tak dużo czasu.
-... nie uważasz, że ta choroba to twoja szansa na zaistnienie?
Staję jak wmurowana i rozglądam się wokół, żeby znaleźć debila, który zadał to bezsensowne pytanie. Jest. Dumny jak paw ze swojego toku myślenia.
-Nie. Uważam, że ta choroba to moja szansa na przedwczesną śmierć. I nie prosiłam się o nią, tak dla pańskiej informacji.
-Diana, pakuj się – słyszę głos Fanniego i czuję jak lekko popycha mnie w kierunku otwartych drzwi samochodu.
Przez szybę widzę, jak Anders podchodzi do dziennikarza i stając tak, że ich twarze dzieli kilka centymetrów, cedzi do niego coś przez zęby. Reporter wygląda jakby był odrobinę wytrącony z równowagi, ale stara się zachować twarz. W tym czasie Fanni obchodzi samochód i wsiada za kierownicę.
-Co mu powiedziałeś? - pytam.
-Że mu załatwię przeniesienie do wiadomości dla rolników jak się nie odpierdoli – mruga do mnie łobuzersko.
Uśmiecham się lekko, ale wiem że kłamie. I wcale nie mam mu tego za złe.
Od kilku dni Anders stara się zdjąć ze mnie jak najwięcej stresu. Szczerze przed sobą przyznaję się, że byłam pewna że potraktuje mnie jak chorego kumpla. Każe wziąć się w garść, będzie obok, ale dla towarzystwa a nie wsparcia. Tymczasem Fanni stał się prawdziwą głową rodziny. Wyniósł moje dobro ponad swoje, moje potrzeby ponad swoje i potrafił całkowicie zrezygnować ze swojej wielkiej miłości – skoków. Za każdym razem kiedy o tym pomyśle, gorąca fala rozlewa się po moim sercu i nie umiem opanować uśmiechu.
-Nie wiem czy Tom dobrze zrobił... - zaczynam.
-Tom zrobił najlepszą rzecz jaka mu przyszła do głowy – przerywa mi Fanni wyjeżdżając przez bramę osiedla. - A że nie pomyślał o konsekwencjach w postaci tych idiotów wystających pod naszym domem, to akurat nie powinno cię dziwić – kończy z lekkim uśmiechem.

-Dobrze wyszedłeś – rzucam z podziwem przeglądając czasopismo w szpitalnej poczekalni. W nowym numerze pisma sportowego ukazała się reklama nart z udziałem Andersa. - Kompletnie już zapomniałam, że robiłeś te zdjęcia. To było dwa miesiące...
-Trzy miesiące temu – poprawia mnie Fanni.
-Trzy miesiące temu – powtarzam cicho.
Chłopak patrzy na mnie z żalem.
-Przepraszam – nagle przed nami staje kobieta, którą już kiedyś spotkałam na oddziale onkologicznym. - Wiem, że to nieodpowiednie... ale czy pani jest Dianą z Norwegii?
-Niestety tak – uśmiecham się smutno.
Oczy zachodzą jej łzami, a ona przyciąga mnie do siebie i mocno przytula.
-Dziękuję – szlocha mi we włosy.
-Cieszę się, że mogłam pomóc – mówię niepewnie poklepując ją po plecach. - Ale co właściwie zrobiłam?
-Ah tak – kobieta ociera łzy z policzków i odsuwa się ode mnie odrobinę. - Dzięki tej całej akcji, w Słowenii znalazł się dawca szpiku dla mojego synka.
Dopiero teraz zauważam małego chłopca przytulającego się do jej nóg. Patrzy na mnie z najwyższym zainteresowaniem więc kucam przed nim i wyciągam dłoń.
-Cześć. Jestem Diana, a ty?
Niepewnie wychodzi zza nóg swojej mamy i chwyta moją dłoń.
-Vegard.
-Cieszysz się, że będziesz zdrowy?
-Bardzo – potwierdza maluch. - Nie lubię szpitala. A ty?
-Też nie za bardzo za nim przepadam...
-Ale czy ty będziesz zdrowa?
Po raz kolejny tego dnia uśmiecham się smutno.
-Nie wiem. Też potrzebuję dawcy, tak samo jak ty.
-Będziesz zdrowa – oznajmia mi Vegard. - Moja mama mówi, że to dzięki tobie będę zdrowy. Więc jesteś moim aniołem stróżem. A anioły nie umierają, nie wiedziałaś?
Usta mimowolnie wykrzywiają mi się w uśmiechu.
-Poza tym, jak to tak? Skoro ja będę żył, to kto mnie będzie chronił później jak będę już duży, skoro ty nie będziesz zdrowa? Nie możesz mnie zostawić.
-Mama cię będzie chronić – zapewniam go.
-Mama to mama – odpowiada pewnie chłopiec. - A ty jesteś aniołem stróżem. Mama nie może być aniołem. Prawda?
-Vegard, chyba się za bardzo rozgadałeś... - upomina go mama.
-Pani w przedszkolu mówiła, że z aniołem stróżem można porozmawiać o wszystkim. Więc rozmawiam.
Pyzata twarz chłopca wykrzywia się w szerokim uśmiechu, który próbuję odwzajemnić, ale czuję że zwyczajnie nie mam siły. Przechylam się do tyłu i siadam.
-Diana? - słyszę głos Fanniego. - Diana?!
Nie potrafię utrzymać się w pionie i opierając się na ramionach Andersa, który w porę mnie złapał, opadam na ziemię. Widzę nad swoją głową rozmazaną twarz chłopaka, ale nie jestem w stanie nic powiedzieć.
-Diana?! Niech ktoś do cholery zawoła lekarza!

Pik. Pik. Pik.
Zaczynam odzyskiwać świadomość. Drażniący dźwięk aparatury jest coraz głośniejszy. Czuję, że w lewej dłoni podłączony mam wenflon, z kolei lewa trzymana jest od łokcia w górze przez dwie ciepłe dłonie. Domyślam się, że należą do Fanniego, ale nie mam siły otworzyć oczu.
Nagle ze zdziwieniem stwierdzam, że słyszę pociąganie nosem. Anders by przecież nie płakał, prawda?
-Pewnie mnie nie słyszysz, ale ja muszę to wszystko teraz powiedzieć. Kocham cię bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej jestem tego pewien. I nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. Nie umiem sobie wyobrazić, że wracam z zawodów, a ty na mnie nie czekasz. Lekarze mówią, że to omdlenie to tylko z przemęczenia, ale ja... ja się zwyczajnie boję. 
Słyszę, że bierze głęboki oddech i próbuje zapanować nad roztrzęsionym głosem.
-Nie powiedziałem ci prawdy, kiedy spytałaś co powiedziałem temu dziennikarzowi. Wiesz co mu powiedziałem? Że życzę mu tego samego, żeby doświadczył i przestał zadawać pytania na temat, o którym nie ma zielonego pojęcia. Nie powiedziałem ci prawdy, bo nie byłabyś dumna. Jesteś dobrym człowiekiem. Jak to powiedział ten mały dzisiaj? Ah tak! Anioł stróż! I ja, dzięki tobie, też chcę być lepszym człowiekiem, ale jak widzę, że ktoś cię krzywdzi to... to mam ochotę zatłuc gnoja. 
Delikatnie pociąga nosem, a jego dłonie mocno zaciskają się na mojej.
-Gdybym tylko mógł ci jakoś realnie pomóc... Diana, oddałbym ci wszystko. A ty nie chcesz niczego. Trzymam cię teraz za rękę i zastanawiam się, dlaczego ty mnie jeszcze nie zostawiłaś. Byłem beznadziejnym chłopakiem, a ty czekałaś co tydzień, sezon po sezonie. A teraz leżysz tu. Bez żadnej świadomości. Mam do ciebie jedną, jedyną prośbę. Obiecuję, że to już ostatnia. Potem to ja będę spełniał twoje prośby. Ale Diana, proszę cię, zostań ze mną.


Powoli otwieram oczy i momentalnie je zamykam pod wpływem promieni słońca, świecących mi prosto w twarz.
Podejmuję jeszcze jedną próbę i opornie przyzwyczajając się do światła, otwieram oczy.
Fanni śpi siedząc na krześle i opierając głowę o moje łóżko. W dłoniach trzyma moją dłoń. Na korytarzu jest cicho i spokojnie. Natomiast w nogach mojego łóżka ubrany w piżamę i błękitny szlafrok siedzi spokojnie Vegard.
-Co tu robisz? - pytam chłopca mrugając kilkakrotnie.
-Przyszedłem się z tobą zobaczyć.
-Która jest godzina?
-Pewnie coś koło piątej rano – odpowiada niepewnie.
-Powinieneś spać...
-Nie mogłem. Martwiłem się. Był u mnie wczoraj twój chłopak – głową wskazuje na Fanniego – żeby spytać jak się czuję. Powiedział mi, że nic groźnego ci się nie stało, ale nie wyglądał na zbyt przekonanego, więc przyszedłem sprawdzić.
-Ile ty masz lat? - pytam podejrzliwie zaskoczona jego rezolutnością.
-Cztery i pół. A ty?
-Dwadzieścia trzy.
-To dużo?
-Nie – parskam śmiechem. - Nadal stosunkowo mało. Jak mnie znalazłeś?
-Chodziłem od pokoju do pokoju – wzrusza ramionami. - Zobaczyłem Andersa, więc uznałem, że to tu.
-Jesteś niesamowity – uśmiecham się. - Długo tu siedzisz?
-Ze dwie godziny – odpowiada. - Było mi trochę zimno, więc użyczyłem sobie kawałka twojej kołdry. Nie jesteś zła?
-A skądże!
-Diana...
-Tak?
-Mogę cię o coś spytać?
-Pewnie!
-Jeździsz na zawody czasami?
-Zdarza mi się – uśmiecham się. - Dlaczego pytasz?
-Zabierzesz mnie kiedyś? - pyta z nadzieją.
-Kiedy tylko będziesz chciał!
-Ale mi chłopaki będą zazdrościć! Bo wiesz... oni się ze mnie czasami śmieją.
-Dlaczego? - pytam zdziwiona.
-Mówią, że musi być ze mną coś nie tak, skoro jestem chory.
-To nie tak – zapewniam go. - Nie mamy na to żadnego wpływu, że chorujemy... A fakt, że przeżyjesz jest dowodem na to, że komuś zależy na twoim życiu tak bardzo, że jest gotów oddać ci cząstkę siebie.
-A Anders tobie odda?
-Nie może – uśmiecham się smutno. - Choć bardzo by chciał...
-Wiem. Słyszałem jak mówił do ciebie kiedy byłaś nieprzytomna. Obiecałem mu, że nie pisnę ci ani słówka, ale możesz być pewna, że cię kocha. Prawie tak samo jak mama mnie. Choć trochę inaczej.


*****
Kochane! 
Zoe zaczyna uczyć się do sesji, co oznacza permanentne niewyspanie przez najbliższy miesiąc, hektolitry kawy i codzienną analizę pod tytułem 'czy to w ogóle ma sens?'. Niestety oznacza to też baaaardzo ograniczoną ilość czasu, dlatego nie wiem kiedy pojawi się tu coś nowego, ale obiecuję, że po sesji a przed wyjazdem na ferie jeszcze tu zajrzę!
No i oczywiście, wszystkim którzy jadą do Zakopanego życzę niesamowitych wrażeń :) i trzymamy kciuki za naszych! I za Michiego, bo wszystkie go kochamy!
Enjoy!
Z.

czwartek, 1 stycznia 2015

Trzy.

Przeciągam się na łóżku i niepewnie otwieram oczy. Urgh. Jest już jasno. A to oznacza, że zaczął się ten paskudny dzień, w którym wszyscy się dowiedzą o mojej chorobie, a ja dowiem się czy Fanni może być dawcą.
Podchodzę do krzesła, ściągam z niego rzucony niedbale szlafrok i zakładając go ruszam do kuchni.
-Cześć Alex – rzucam podchodząc do Stoeckla siedzącego przy naszym stole.
-Cześć kochanie – wstaje i uśmiechając się niepewnie ucałowuje mnie w policzek. - Jak się czujesz?
-Dobrze, a dlaczego? - pytam wtulając się w Fanniego stojącego przy blacie.
-Powiedziałem mu... - szepcze mi do ucha Anders.
-Ah, o to chodzi – mruczę niezadowolona. - Dobrze, staram się z tym żyć normalnie. Jak mam umrzeć to i tak umrę. Wszystko w swoim czasie – wzruszam ramionami.
-Diana...
-No co?
-Przestań. Mogłabyś podchodzić do tego nieco bardziej optymistycznie – prycha Anders.
-Optymistycznie? Do białaczki? Naćpałeś się czegoś od rana?
-Idź się ubrać, co?
-Zadałam tylko pytanie – burczę i zabierając kubek z kawą ruszam do garderoby. Przymykam za sobą drzwi i po wybraniu rzeczy zaczynam się ubierać.
-I co teraz? - słyszę głos Stoeckla z kuchni.
-Nie wiem – odpowiada mu słabo Fanni. Zastygam w połowie zakładania spodni i nasłuchuję. - Widzisz jak ona do tego podchodzi...
-A ty?
-A ja się boję. Że ją stracę. Wiem, że myślę jak egoista, ale ja sobie bez niej nie poradzę.
-A co mówią lekarze?
-Z tego co zrozumiałem to powinna znaleźć dawcę w przeciągu roku, żeby mieć realne szanse na przeżycie – mówi cicho Anders i bierze głęboki oddech. - Mam rok, żeby ją uratować. Dlatego prosiłem o przerwę.
-Oczywiście, rozumiem. Ale proszę cię, żebyś trenował w wolnej chwili, żebyś w razie czego mógł wskoczyć do drużyny.
-Alex, mówiłem już, że nie...
-Jak będzie po wszystkim.
-Zależy jak to się wszystko skończy – rzuca Fanni. - Diana, czy ty szyjesz te ubrania, czy co? Spóźnimy się do szpitala!
A ja naciągając na siebie kadrową bluzę Andersa zastanawiałam się, który Fannemel to ten prawdziwy: zimny i pewny siebie, czy ten przerażony, który rozmawiał ze Stoecklem.

Kilkanaście par bystrych oczu wpatruje się we mnie z oczekiwaniem. Czuję, że dłoń Fanniego nieco mocniej ściska moją dodając mi otuchy. Biorę głęboki oddech i układam w głowie, co mam powiedzieć.
-Poprosiłam was... A właściwie Anders was poprosił, żebyście tu przyszli, bo chciałabym przekazać wam pewną informację – zaczynam po chwili. - Od kilku tygodni wiem, że jestem chora. Poważnie chora.
Skoczkowie i członkowie sztabu posyłają mi pytające spojrzenie.
-Mam białaczkę – wyrzucam z siebie szybko.
Odpowiada mi głucha cisza. Wszyscy patrzą na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, nawet Hilde przestał się bawić telefonem.
-Sprawa wygląda tak, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest znalezienie dawcy. I to szybko, bo mam na to około roku.
-A jeśli nie zdążysz? - pyta niepewnie Velta.
Przenoszę na niego wzrok i wpatruję się w niego moimi mokrymi od łez oczami.
-O matulu... - rzuca chłopak rozumiejąc moje spojrzenie.
-Nie ma nawet pewności, że przeżyję ten rok – wyjaśniam próbując powstrzymać mój roztrzęsiony głos. - Chodzi o to, że potrzebuję tego dawcy. Nikt z mojej rodziny, ani też Anders nie może nim być. I tu pojawiacie się wy. Chciałabym was prosić, żebyście zgłosili się do bazy dawców. Proszę was jako osoba zdesperowana. Bo mam jedno marzenie: przeżyć.
Robię chwilę przerwy na głębszy oddech. Nikt nie ma odwagi się odezwać. Bardal wpatruje się we mnie zaszklonymi oczami. Uśmiecham się do niego niepewnie.
-Proszę was, żebyście zabrali swoje żony, dziewczyny, rodzeństwo, dzieci, kogokolwiek! Oczywiście, nie mogę was do tego zmusić, ale pomyślcie... Jeśli nie uratujecie mnie, może uda wam się uratować kogoś innego? Ostatnią bliską osobę jakiegoś samotnika? Wymarzone dziecko jakiejś pary, którego narodziny były dla rodziny prawdziwym cudem? Czyjąś żonę? Jeśli nie chcecie tego zrobić dla mnie, zróbcie to dla czyjegoś uśmiechu. Ale zróbcie to, proszę.

-Dlaczego nie śpisz?
Anders lekko wzdryga się na dźwięk mojego głosu.
-Przestraszyłaś mnie. Myślałem, że już dawno śpisz.
-Spałam. I ty też powinieneś.
Fanni odwraca się z powrotem w kierunku okna balkonowego przed którym siedzi. Lillehammer wygląda pięknie nocą o tej porze roku. Podchodzę bliżej.
-Nie powinieneś tego pić – rzucam wskazując na butelkę piwa stojącą obok niego.
-Przecież i tak nie trenuje.
-A może powinieneś?
-Diana, rozmawialiśmy o tym – mruczy lekko zirytowany. - Nie będę skakał w czasie kiedy ty walczysz o życie.
Siadam za nim i wtulam się w jego plecy. Czuję jak przejeżdża dłonią po moich rękach zaplecionych na jego klatce piersiowej.
-Czy ty nie masz czasem gorączki? - pyta podejrzliwie.
-Może i mam – wzruszam ramionami.
-Na Boga, Diana! - marudzi Anders wychylając się w stronę fotela, żeby ściągnąć z niego swój sweter, a następnie zarzuca mi go na ramiona. - Jeśli nie zabije cię białaczka, to ty sama to zrobisz!
Patrzę na niego zszokowana.
-Przepraszam – szepcze po chwili odwracając się w moją stronę i przyciągając do siebie. - Po prostu dobija mnie fakt, że w ogóle o siebie nie dbasz.
-Nie chcę, żeby ktokolwiek obchodził się ze mną jak z jajkiem.
-Ale to nie oznacza, że masz zaniedbać podstawowe wartości życiowe. Jak na przykład to, żeby się ubierać odpowiednio do temperatury.
Przewracam oczami w oznace niezadowolenia.
-Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że to widziałem.
Wzdycham głęboko i ponownie się w niego wtulam.
-Co jeśli chłopaki ani ich rodziny nie mogą być dawcami?
-Będziemy szukać dalej. Świat nie kończy się na kilku norweskich skoczkach.

-Wy tu gadaliście, a tymczasem Tom Hilde poszedł po rozum do głowy, użył telefonu i zdobył potrzebny ci rozgłos! - wykrzykuje radośnie Tom prężąc się niczym dumny paw.
-Potrzebny mi rozgłos? - powtarzam po nim niedowierzając. - Tom, ja nie mogłam dzisiaj do domu wejść, tylu było dziennikarzy przed wejściem! Mów, co zrobiłeś!
-Użyłem znajomości! Kojarzysz Petera Prevca, Kamila Stocha, Gregora Schlierenzauera, Severina Freunda, Jakuba Jandę i Andersa Jacobsena?
-Przejdziesz do rzeczy?
-Otóż ci dżentelmeni zostali ambasadorami fundacji Marzenie Diany w swoich krajach.
-Założyłeś mi fundację?! - wykrzykuję.
-Owszem.
-Ty chyba jesteś niepoważny. Nie uważasz, że powinieneś się najpierw ze mną skonsultować?
-Chill, Mała. Nie użyłem w filmikach twojego wizerunku, ani nic.
-Jakich znowu filmikach?!
-Każdy z chłopaków nagrał filmik i wrzucił do internetu. Mówią o marzeniu Diany z Norwegii, zachęcają do zgłaszania się jako potencjalny dawca i te sprawy.
-Cholera, Hilde...
-Zanim na mnie nakrzyczysz, wysłuchaj mnie! Od czasu kiedy te nagrania są w internecie wpłynęło ponad sto tysięcy zgłoszeń potencjalnych dawców. A to dopiero początek, bo od jutra filmiki będą pokazywane w ogólnokrajowych telewizjach. Znane buźki znajdą ci drugie życie.